Joanna Owanek

Mam na imię Aśka i pochodzę z bardzo ładnej wioski na Podkarpaciu. Jednak od kilku lat moje życie związane jest z Krakowem. Po pierwsze dlatego, że w tym właśnie mieście studiowałam, a po drugie, tutaj odbyłam formację jako Świecka Misjonarka Kombonianka. Od zawsze marzyłam, żeby pracować w szkole, zawsze też chciałam być nauczycielką i zawsze do spełnienia tego marzenia dążyłam.

Wyjazd na misje to nie pomysł, który ot tak przyszedł mi do głowy i który postanowiłam sobie po prostu zrealizować… Misje to moje powołanie, które zrodziło się we mnie jakiś czas temu, rozeznałam je w trakcie formacji i wciąż na nowo je odkrywam. Pierwsza myśl o wyjeździe pojawiła się, gdy byłam w gimnazjum, a to za sprawą księdza wikarego, który pracował w naszej parafii i który postanowił wyjechać na misje. On jako pierwszy rozbudził we mnie zapał misyjny. Gdzieś głęboko w moim sercu zasiał ziarno miłości do misji. Jednak później przyszła szkoła średnia, studia, mnóstwo nauki, książek do przeczytania, egzaminy, sesje… A do tego życie studenckie, towarzyskie. To sprawiło, że wcześniej zasiane ziarenko zostało stłumione przez te wszystkie sprawy. I tak sobie żyłam z dnia na dzień, dopóki nie spotkałam Misjonarzy Kombonianów. Poznałam ich na spotkaniu, na którym mieli dawać świadectwo własnego misyjnego doświadczenia. Szczerze mówiąc, wcale nie miałam ochoty tam iść, ale „coś” mnie popchnęło i nakłoniło do pójścia. Tak poznałam zakon, o którym nigdy wcześniej nie słyszałam. Kiedy zaczęłam ich bardziej poznawać – ich założyciela, misje i ich pracę na misjach – poczułam to, co wcześniej w gimnazjum. Jednak to nie było to samo uczucie, bo tym razem zapłonęło we mnie jakby ze zdwojoną siłą. Pomyślałam wtedy, że skoro przez tyle lat ten mały płomyk tlił się we mnie i nie zgasł, a teraz naprawdę zapłonął, zatem musi to być coś ważnego i prawdziwego. Później wszystko potoczyło się dość szybko. Zaczęłam uczestniczyć w spotkaniach dla osób, które myślą o wyjeździe na misje, a także angażować się w animacje misyjne.