Moje życie jest w rękach Boga

Christian Carlassare jest misjonarzem kombonianinem. Ma 43 lata, a od 17 lat posługuje w Sudanie Południowym. 8 marca tego roku papież Franciszek mianował go biskupem miejscowej diecezji Rumbek. Obecnie jest najmłodszym biskupem na świecie. Postanowiłem skorzystać z okazji i poprosić go o wywiad, kiedy niespodziewanie otrzymaliśmy wiadomość, że Christian został postrzelony. Mimo to udało mi się z nim porozmawiać.

Witaj, Christian. Jak się dziś czujesz?

Hm… Dziękuję, że o to pytasz. Czuję się obolały i dość słaby, ale chętnie odpowiem na Twoje pytania. Jak zapewne wiesz, tydzień temu cztery kule z kałasznikowa przebiły moje nogi i teraz cierpliwie czekam, aż wszystko będzie dobrze. Chociaż nie było niebezpieczeństwa utraty życia, jak mówią lekarze, to jednak straciłem dość dużo krwi i dlatego jestem słaby. Już tutaj, w Nairobii, dokąd mnie szybko przetransportowano, lekarz, który mnie operował, powiedział, że wydaje się być cudem, że żadna z czterech kul nie uszkodziła kości ani ścięgien. Minie jeszcze trochę czasu, zanim zranione mięśnie dojdą do siebie, ale ja jestem ogromnie wdzięczny Bogu, że był przy mnie w tamtym momencie.

Jeśli pozwolisz, chciałbym zapytać Cię o historię Twojego powołania…

Nie ma problemu. Pochodzę z niewielkiej, górzystej miejscowości Piovene Rocchette na północy Włoch. Region ten znany jest z religijności mieszkańców i dlatego, jak inne dzieci, wzrastałem otoczony prostą wiarą moich rodziców, sąsiadów i znajomych. Od dziecka uczyłem się dostrzegać obecność Boga w codzienności, w ludziach, w przyrodzie, w pracy. Wychowywałem się w zwyczajnej rodzinie. Bardzo ważne w odkrywaniu mojego powołania było to, że od dziecka byłem ministrantem, a później też członkiem parafialnej grupy młodzieżowej. Pamiętam, że jako młody chłopak widząc, że wielu moich rówieśników jest daleko od Kościoła, zacząłem zastanawiać się nad własnym powołaniem.

I wtedy spotkałeś kombonianów?

Dokładnie tak. Ale wracając jeszcze do odkrywania powołania, chciałbym wspomnieć o moim wujku, który był księdzem i misjonarzem w Ekwadorze. Był dla mnie bardzo ważną osobą. To głównie dzięki niemu zacząłem myśleć, że być może sensem mojego życia jest oddanie go Bogu i ludziom najbardziej potrzebującym. Z tym pragnieniem w roku 1996 wstąpiłem do kombonianów, a osiem lat później otrzymałem święcenia kapłańskie.

Dokąd zostałeś posłany po święceniach?

Do Sudanu Południowego. Po przyjeździe do tego kraju przełożeni wysłali mnie na nowo otwartą placówkę misyjną wśród plemienia Nuer. To było piękne doświadczenie. Żyliśmy bardzo blisko ludzi i dużo czasu z nimi przebywaliśmy. Ewangelizacja tego plemienia jest czymś stosunkowo nowym, ponieważ do lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku odrzucali chrześcijaństwo. Potem na ich terenie zaczęły pojawiać się pierwsze małe wspólnoty chrześcijańskie, które dały podłoże naszej misji. Z czasem, chcąc pogłębiać swoją wiarę i wzmocnić wspólnotę Kościoła, sami poprosili o misjonarzy.

Co Cię najbardziej urzekło na tej misji?

To że misjonarze, którzy tam przybyli, od początku postanowili być z ludźmi, dla ludzi i żyć tak ubogo, jak oni żyją. Niesamowitym też było móc doświadczać, jak z upływem czasu rozwijała się ich wiara, ich poczucie wspólnoty i braterstwa. Tam po raz pierwszy doświadczyłem tego, że Ewangelia dosłownie stawała się źródłem przemiany tych ludzi. Pięknym jest również to, że to ludzie świeccy czują się tam odpowiedzialni za organizację działalności Kościoła. Tam ksiądz jest kimś, kto koordynuje i jednoczy ludzi.

A jakie wyzwania na Ciebie tam czekały?

Jedną z rzeczy, które są tam trudnością od wielu lat, jest połączenie ewangelizacji z kulturą tego ludu. Nuerowie od dawna żyją wieloma wartościami, które są obecne w Ewangelii, np. ważność rodziny, solidarność czy chociażby przebaczenie. Są jednak też takie elementy, które wydają się nie do połączenia z chrześcijaństwem. Jak chociażby poligamia, która jest czymś zupełnie naturalnym wśród tych ludzi. Inną trudnością jest to, że wędrują oni razem ze swoim bydłem i dlatego jakakolwiek systematyczna praca jest bardzo trudna. Kulturowo przypominają mi lud Izraela ze Starego Testamentu.

Kiedy jest się na takiej misji, należy skoncentrować się na tym, co jest esencją naszej wiary, jej sercem. Czasem trzeba zostawić z boku wiele innych rzeczy, struktury, i skoncentrować się na tym, co najważniejsze, czyli na czystej Ewangelii.

Jak zareagowałeś na wiadomość o Twojej nominacji biskupiej?

W ostatnim czasie posługiwałem w diecezji Malakal jako wikariusz generalny. Pomagałem miejscowemu biskupowi w organizacji pracy duszpasterskiej na tej zniszczonej przez konflikty ziemi. Pomimo wielu trudności byłem szczęśliwy, posługując tam. Któregoś dnia zadzwonił do mnie nuncjusz apostolski i powiedział, że papież Franciszek nominował mnie biskupem diecezji Rumbek. No, muszę przyznać, że była to dla mnie ogromna niespodzianka, ponieważ nigdy wcześniej o tym nie myślałem. Uświadomiłem sobie, że jest to jedna z części kraju, o której niewiele wiem. Nie znam również lokalnego języka dinka. Wcześniej biskupem był tam inny kombonianin, ale zmarł w 2011 r. i od dziesięciu lat diecezja nie miała swego pasterza. Przyczyniło się to do nawarstwienia wielu problemów w tamtym Kościele. Znając te wszystkie troski, muszę przyznać, że bałem się. Przez kolejne dni starałem się o tym nie myśleć, ale podczas modlitwy zrozumiałem, że ta nominacja, jak i całe powołanie, jest wielką tajemnicą i jeśli taka jest wola Boża, żebym był pasterzem w tej diecezji, to niech tak będzie.

I wtedy przeprowadziłeś się do Rumbek…

Tak, po kilku dniach przeprowadziłem się z Malakal do Rumbek. Miejscowi ludzie przyjęli mnie z ogromną radością i to napełniło mnie nadzieją. Już w pierwszych dniach zauważyłem, że tamtejszy Kościół jest bardzo żywy i jest w nim wielu ludzi chętnych do pracy. W samym mieście Rumbek obecne są różne zgromadzenia zakonne, zarówno żeńskie, jak i męskie. Są jezuici, duchacze, są siostry Matki Teresy z Kalkuty, siostry z Loreto, są też oczywiście księża diecezjalni. Na peryferiach posługują między innymi kombonianie i salezjanie. Od samego początku moją uwagę zwróciła otwartość ze strony wielu ludzi, choć nie zabrakło też wyrazów oporu i niechęci wobec mojej osoby.

Co dokładnie wydarzyło się w nocy z 26 na 27 kwietnia?

Jak zwykle położyłem się spać około godziny 22.00. Po północy obudził mnie hałas dobiegający z zewnątrz. Ktoś próbował siłą otworzyć drzwi do domu. Przestraszony zerwałem się z łóżka i poszedłem zobaczyć, co się dzieje. Po kilku minutach padły strzały w kierunku drzwi. Zacząłem wołać o pomoc i wówczas wyszedł jeden z księży, którzy również mieszkają w tym domu. W tym momencie do środka wtargnęło dwóch uzbrojonych młodych mężczyzn. Zapytaliśmy, czego chcą i dlaczego włamują się do naszego domu. Poprosiliśmy, żeby odeszli. Jednak oni nie odezwali się ani słowem. Widziałem, że nie mamy żadnych szans ani na ucieczkę, ani na próbę obrony. Kiedy do nich mówiłem, jeden z nich naładował kałasznikowa i strzelił mi w nogi. Cztery z ośmiu kul je przeszyły. Natychmiast wycofałem się do pokoju, ale oni poszli za mną. Tam pobili mnie pistoletami. Kiedy tylko wyszli, ksiądz, który był przy mnie, widząc, że straciłem dużo krwi, udzielił mi sakramentu namaszczenia. Wkrótce przyszli dwaj inni księża i zawieźli mnie do szpitala.

Jak na tę tragiczną wiadomość zareagowali Twoi rodzice?

Kiedy tylko wybudziłem się po operacji, jedna z sióstr zakonnych, które były przy mnie, zaproponowała, żebym zadzwonił do swoich rodziców. Wiadomość o tym, co się stało, bardzo szybko rozeszła się po świecie i dobrze, żeby oni wiedzieli, co ze mną. I rzeczywiście zadzwoniłem. Moi rodzice to ludzie głębokiej wiary i z tą właśnie wiarą przyjęli tę wiadomość. Oczywiście, byli bardzo zaniepokojeni, tym bardziej, że dwa dni wcześniej w Peru zamordowano świecką misjonarkę Nadię de Munari, która pochodziła z tej samej miejscowości co ja.

Jak myślisz, dlaczego ci dwaj mężczyźni Cię zaatakowali?

Od początku wydawało mi się to bardzo dziwne. Przecież w ciągu dziesięciu dni od mojego przyjazdu tam, nie zdążyłem jeszcze nikogo do siebie zrazić. Jeśli z kolei byli to złodzieje, to coś by ukradli, a tak się nie stało. Natomiast jeśli ktoś chciałby się mnie pozbyć, strzeliłby mi w serce, a nie w nogi. Zrozumiałem, że zrobili to, żeby mnie zastraszyć. Jeśli to było ich celem, to na pewno ci dwaj młodzi mężczyźni byli tylko wysłannikami kogoś innego. Wszystko wskazuje na to, że tak właśnie było. Dziś, kiedy rozmawiamy, mogę powiedzieć, że kilka osób przebywa w areszcie, wśród nich są również osoby duchowne, ale śledztwo jeszcze się nie zakończyło i nic więcej nie można powiedzieć. Jestem pewny, że wkrótce prawda ujrzy światło dzienne.

Jak w świetle tych wydarzeń widzisz swoją dalszą posługę misyjną w diecezji Rumbek?

Kiedy tylko wyzdrowieję, natychmiast tam wrócę. Nie boję się o swoje życie, bo jest ono w rękach Boga. Jeśli głosimy Ewangelię, głosimy Chrystusa, to nie mamy się czego bać. Jednak obawiam się, że misja, która została mi powierzona w diecezji Rumbek, nie będzie zrozumiana i przyjęta lub będzie fałszywie zrozumiana. To, co się wydarzyło, może być wynikiem obawy, że jako biskup będę przeszkodą w niejasnych interesach niektórych klanów czy osób, które do tej pory miały władzę. A ja pragnę być biskupem, który dalej będzie ewangelizował i będzie blisko rodzin, ludzi młodych i ubogich.

Jak nasi czytelnicy mogą Ci pomóc?

Przede wszystkim bardzo Was proszę o modlitwę. Modlitwa żywa, która płynie z nawróconych serc, jest tym, czego najbardziej potrzebuję ja, ale też działalność misyjna w Sudanie Południowym. Poza tym proszę Was o modlitwę o nowe powołania, ponieważ misje bardziej niż rzeczy materialnych potrzebują powołań, potrzebują osób gotowych do przyjazdu tutaj i bycia z ludźmi. Polska jest znana ze swojej głębokiej wiary i religijności. Dlatego wierzę, że pomimo obecnych kryzysów w Kościele, ta wiara zrodzi osoby, które będą gotowe pójść i głosić Ewangelię tam, gdzie Pan Bóg je pokieruje. Misje w Sudanie Południowym potrzebują ludzi, tak duchownych, jak i świeckich, którzy będą gotowi podzielić się swoją wiarą i umiejętnościami, ponieważ jest tutaj dużo do zrobienia.

Bardzo dziękuję za Twoje świadectwo życia i wiary. Życzymy Ci wszyscy szybkiego powrotu do zdrowia, opieki Matki Bożej i bliskości Boga oraz ludzi, do których zostałeś posłany jako pasterz.

Serdecznie dziękuję. Niech Pan Bóg błogosławi ciebie i wszystkich czytelników.