Czy wierzysz Bogu?
Na skraju miasta w uroczym domku mieszkała pewna rodzina. Żyła szczęśliwie i zgodnie. Jednak którejś nocy w ich kuchni wybuchł pożar. Płomienie tak szybko zaczęły się rozprzestrzeniać, że rodzicom i dzieciom ledwie udało się wybiec na zewnątrz. Dopiero po chwili z przerażeniem zauważyli, że nie ma wśród nich najmłodszego chłopca, który przestraszony trzaskiem ognia i duszącym dymem ukrył się na strychu. Rodzice z rozpaczą spojrzeli na siebie. Nie sposób już było rzucić się w ten szalejący żywioł… Nagle jednak zobaczyli, że na strychu otwiera się małe okienko i wychyla się z niego ich synek wzywający pomocy. Ojciec, bez chwili wahania, podbiegł do płonącego domu i zawołał: „Synku, skacz przez okno! Nie bój się, ja cię złapię!”. „Tatusiu, ale ja ciebie nie widzę” – płakał chłopiec, mając przed sobą chmury ciemnego dymu. „Ale ja ciebie widzę, synku. To wystarczy. Skacz!” – błagał ojciec. I wtedy chłopiec skoczył w jego bezpieczne ramiona.
Ten poruszający przykład włoskiego pisarza Bruno Ferrero usłyszałam niedawno na niedzielnej Mszy Świętej. Uświadomiłam sobie wówczas, że to opowiadanie doskonale obrazuje nasze zaufanie do Boga. Ten mały chłopiec nie widział ojca, słyszał tylko jego głos, a mimo to mu uwierzył i skoczył w jego ramiona. My też nie widzimy Boga i w dodatku Go nie słyszymy, ale czy mimo to wierzymy Jego słowom?
Kiedy wszystko w naszym życiu układa się pomyślnie, nie pytamy Pana Boga, dlaczego jesteśmy zdrowi, szczęśliwi, mamy dobrą pracę czy kochającą rodzinę. Jednak w obliczu trudności, choroby, śmierci najbliższych, rozstania, wypadku czy braku środków do życia, nagle rodzą się pytania: „Dlaczego mnie to spotyka? Gdzie jesteś, Boże?”. Pojawia się wówczas pokusa, by wątpić w Jego obecność i bliskość.
Ostatnio zadzwoniła do mnie pewna pani, która ze smutkiem opowiadała o swojej chorobie, trwającej już czterdzieści lat, i związanym z nią cierpieniu. I choć nieustannie się modli, prosząc o uzdrowienie, nie doświadcza cudu… Zapytała, jak ma ufać Bogu, skoro On wciąż milczy? W takich właśnie chwilach bardzo potrzebna jest nam nie tylko wiara w Boga, ale także by Mu wierzyć. Czasem Jego odpowiedź nie przychodzi w formie konkretnego cudu, ale w sile, którą każdego dnia nam daje, byśmy wytrwali w doznawanym bólu, cierpieniu czy smutku. I to w tym może być największy znak Jego obecności. Trzeba tylko Mu zaufać, że zawsze jest z nami i nigdy nie zostawia nas samych.
Wspaniałym przykładem takiej ufności jest wiersz przypisywany malarce Mary Stevenson. Opowiada o człowieku, który we śnie szedł brzegiem morza z Panem, oglądając na ekranie nieba całą przeszłość swojego życia. Po każdym z minionych dni na piasku zostawały dwa ślady – jego i Boga. Jednak w tych najcięższych chwilach swego życia dostrzegał tylko jeden ślad. Zmartwiony zapytał: „Panie, dlaczego gdy byłem szczęśliwy, kiedy wszystko mi się układało, szedłeś obok mnie, ale gdy było mi źle, kiedy moje życie traciło sens, szedłem sam? Gdzie wtedy byłeś?”. Bóg uśmiechnął się i odpowiedział: „Nigdy nie byłeś sam. Te samotne ślady są moje, bo wtedy ja niosłem cię na swoich ramionach”.
Życzę Wam wszystkim, i sobie również, abyśmy każdego dnia powierzali Bogu swoje życie. I nieustannie przypominajmy sobie, że On zawsze jest obok nas.
Ps. Każdego dnia, bez względu na to, czy przyniesie on Wam radość czy trudności, postarajcie się znaleźć chwilę, by z głębi serca powiedzieć: „Boże, ufam Tobie”.
tekst: Ewa Gniady
