Jezu, kocham Cię!

Siostra pielęgniarka, która czuwała przy Benedykcie XVI, powiedziała, że jego ostatnie zrozumiałe słowa, jakie wypowiedział przed śmiercią, brzmiały: Gesú, ti amo! – „Jezu, kocham Cię”. Był to wzniosły i godny pozazdroszczenia sposób całkowitego oddania się Panu. Jest jednak jeden szczegół: Benedykt XVI wypowiedział tę ostatnią deklarację o miłości i zaufaniu po włosku, a nie po niemiecku, który był jego językiem ojczystym. Ten właśnie szczegół zaprasza nas do zrozumienia delikatnej i pełnej szacunku pokory Josepha Ratzingera. Personel, który opiekował się Benedyktem XVI przez prawie dziesięć lat w watykańskim klasztorze Mater Ecclesiae, mówił po włosku, a on – jako wyraz szacunku i wdzięczności – też zawsze używał tego języka. Nawet w swoim testamencie duchowym użył języka włoskiego. To tylko kilka spośród wielu szczegółów, które pokazują niestrudzoną postawę charakteryzującą całe życie Josepha Ratzingera – postawę skrajnej i pokornej życzliwości oraz najwyższego szacunku dla każdego człowieka. Sam tego doświadczyłem podczas różnych spotkań, które, opatrznościowo, miałem okazję (a raczej łaskę) z nim odbyć. Zawsze trudno mi było patrzeć, jak te spotkania dobiegają końca. Przy pewnej okazji powiedziałem do papieża: „Wasza Świątobliwość, jako młody ksiądz byłem uczniem Waszej Świątobliwości od 1975 r., kiedy to przeczytałem tekst z przesłaniami, które Wasza Świątobliwość wygłosił w katolickim radiu w Monaco-Frisinga”. A on, z postawą pełnej, a zarazem pokornej aprobaty, zaskoczył mnie, mówiąc: „Ach, w takim razie już od dawna chodzimy tą samą drogą!”. Oczywiście, nie były to tylko „grzecznościowe” sformułowania, ale słowa i czyny osoby, chrześcijanina, któremu udało się już dotrzeć do tego, co nazwalibyśmy „sednem całej rzeczywistości”, a mianowicie, że Bóg jest miłością i że cokolwiek czynimy „jednemu z tych najmniejszych”, czynimy Chrystusowi (por. Mt 25, 40).

Papież Benedykt XVI z wyjątkowym spojrzeniem nauczył się widzieć Boga, a jednocześnie dostrzegać Go w każdej osobie jako odbiorcy i depozytariusza Jego nieskończonej miłości. Uznał wówczas każdą osobę za znak i „sakrament” obecności i miłości Chrystusa. Znane i szeroko komentowane jest jego trafne twierdzenie na temat Soboru Watykańskiego II, w którym deklaruje, że „Syn Boży przez swoje wcielenie zjednoczył się w pewien sposób z każdym człowiekiem”. Tajemnica wcielenia była stałym punktem odniesienia, aby oświetlić działania papieża Benedykta XVI w stosunku do każdego brata i siostry. Nawet ryzykując, że zabrzmi to dziecinnie, wyznaję, że po spotkaniu z nim spontanicznie zadawałem sobie pytanie: „Czy tak potraktowałby mnie Jezus?”. Benedykt XVI żył w przekonaniu, że wartość człowieka jest nieskończona, tak jak nieskończony jest Bóg i miłość, jaką nas obdarza.

W swojej pierwszej encyklice Deus caritas est (Bóg jest miłością), o nieuchronnie autobiograficznym tonie, papież Benedykt z mocą potwierdza drogę, która prowadzi nas do absolutnego prymatu miłości do Boga, a następnie do każdej osoby. Napisał w niej: „Chrześcijaninem nie zaczyna się być poprzez podjęcie decyzji etycznej czy poprzez wielką ideę, ale tylko poprzez spotkanie z Osobą, która wskazuje nam nowe życiowe horyzonty, a co za tym idzie decydujący kierunek życia”. Jak to ujął Romano Guardini, wybitny pedagog i teolog, do którego często odwoływał się J. Ratzinger, jest to najwznioślejsza ze wszystkich łask. „Polega ona na zakochaniu się w Chrystusie Jezusie, Synu Maryi, Cieśli z Nazaretu, z którym czujemy się połączeni i związani tak, jak czulibyśmy się dożywotnio zjednoczeni z konkretną osobą, z krwi i kości”. Jest to postępująca konsekwencja „przeżytego spotkania”.

Myśl przewodnia Amor meus et pondus meum (Miłość moja ciężarem moim) była wynikiem fascynacji wczesnymi latami św. Augustyna, którego Joseph Ratzinger wybrał na swojego mistrza. Kiedy doświadczamy „ciężaru” Boga w swoim życiu, czujemy się jakby ciągnięci i zdobywani przez tę „nadmierną” miłość, która znajduje swoją ostateczną miarę w przebitym Sercu Jezusa i właśnie wtedy nie postrzegamy już „życia chrześcijańskiego” jako zbioru obowiązków pod groźbą kary, ale przede wszystkim jako niezasłużony i nadzwyczajny dar Boga Ojca dla nas, Jego dzieci. Chrześcijaństwo, jak potwierdził i napisał papież Benedykt XVI, jest przede wszystkim „historią miłości Boga do ludzkości”.

To właśnie w tej logice spotkania z Miłością, która jest spotkaniem z Chrystusem, oraz w głębokim przekonaniu, że Bóg podjął jedną decyzję, a mianowicie, że „wszystko czyni dla człowieka, ale nic bez niego”, papież Benedykt 24 kwietnia 2005 r., rozpoczynając swoją posługę jako Następca św. Piotra, wołał do nas: „Otwórzcie, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi! Kto wpuszcza Chrystusa, nie traci nic, nic – absolutnie nic – z tego, co czyni życie wolnym, pięknym i wielkim. Nie! Tylko z tą przyjaźnią otwierają się drzwi życia. Tylko dzięki tej przyjaźni otwierają się naprawdę wielkie możliwości dla istoty ludzkiej. Tylko w tej przyjaźni doświadczamy tego, co piękne i co nas wyzwala… Nie bójcie się Chrystusa! On nic nie zabiera, a daje wszystko. Tak, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi, a znajdziecie prawdziwe życie”.

W tym „wołaniu” rozbrzmiewają wielkie wartości i tematy nauczania Benedykta XVI: życie, prawda, wolność, piękno, radość… Wartości, które można osiągnąć i zapewnić jedynie poprzez autentyczne i zdecydowane spotkanie oraz przyjaźń z Chrystusem. W Chrystusie znajdujemy wszystko, powtarzał Benedykt XVI, na wiele sposobów czyniąc własną tę afirmację św. Ambrożego. „Wiara daje radość – powiedział kiedyś w wywiadzie. – Kiedy Boga, Boga Jezusa Chrystusa, nie ma na świecie, świat pustoszeje i wszystko staje się nudne. Wszystko jest całkowicie niezadowalające. Łatwo dziś zauważyć, jak świat pusty od Boga, pochłaniający samego siebie, staje się coraz bardziej pozbawiony radości. Wielka radość wynika z faktu, że istnieje wielka miłość i to jest zasadnicze przesłanie naszej wiary, a mianowicie, że jesteśmy bezgranicznie kochani”.

Teolog-mistyk, rzekłbym, Joseph Ratzinger był dogłębnie przekonany, że „wszystko zostało pomyślane i stworzone, aby ta historia, historia spotkania Boga ze swoim stworzeniem, mogła się wydarzyć”. I aby to spotkanie mogło się odbyć, papież Benedykt XVI odważył się potwierdzić i napisać w swojej pierwszej encyklice Deus caritas est, że miłość Boga do nas wszystkich wymagała od Niego „postawienia siebie samego przeciwko sobie, zawieszając na krzyżu swojego Syna, opuszczonego i «przeklętego» – jak miał powiedzieć święty Paweł. I z tego krzyża – pisał Benedykt XVI – Jezus błaga o miłość swoje stworzenie i pragnie miłości każdego z nas”. Bez Chrystusa, który jest Światłością świata, który jest Prawdą i Życiem, chodzilibyśmy w ciemności, bez celu, obarczeni coraz większym cierpieniem, ku nicości śmierci… Bóg, który jest miłością, wyciąga jednak do nas rękę z propozycją wiary, którą Benedykt XVI określa jako „dotknięcie ręki Boga w ciemnościach świata, aby w ten sposób, w ciszy, móc usłyszeć słowo i zobaczyć miłość”. To właśnie dzięki wierze, szczególnie w ostatnim okresie swojego ziemskiego życia, Benedykt XVI często odwoływał się do potrzeby oddania się w ramiona Jezusa na krzyżu i potwierdzał, że „te ramiona zawsze nas trzymają, abyśmy mogli z ufnością przejść przez ciemne drzwi śmierci”. To przekonanie i pewność sprawiły, że św. Teresa od Dzieciątka Jezus w swojej agonii wyszeptała: „Nie umieram, wchodzę w życie”. To wyznanie papież Benedykt uczynił własnym… A faktem jest, że święci i mistycy, choć „odlegli i różni”, są zaskakująco podobni.

Kończąc te „zapiski”, zadaję sobie pytanie, jak zostanie zapamiętany Benedykt XVI? Jest tak wiele powodów, dla których warto się nad tym zastanowić. Jest więcej niż kilku, którzy twierdzą, że Joseph Ratzinger jest najwybitniejszym teologiem ostatniego wieku. Świadczą o tym jego liczne dzieła, artykuły, homilie i dokumenty papieskie. Wydano już piętnaście tomów jego dzieł, a z tych piętnastu niektóre liczą ponad tysiąc stron. Ośmielam się myśleć, a nawet twierdzić, że następne pokolenia będą do niego powracać, biorąc pod uwagę, że był wielkim mistrzem duchowości, mistykiem miłości Boga do każdego z nas, uważanego – mówiąc za św. Bernardem – za „skarb Boży”. Joseph Ratzinger z podziwem wniknął w najbardziej świetlaną i tajemniczą definicję naszego Boga: „Bóg jest miłością” (1J 4,8).

Pociesza mnie myśl, że pewnego dnia Benedykt XVI zostanie ogłoszony doktorem Kościoła a jestem świadomy, że nikogo w Kościele nie ogłasza się doktorem, jeśli nie jest jednocześnie ogłoszony świętym.

tekst: BISKUP EMERYT VITTORINO GIRARDI MCCJ