Anna Obyrtacz

Był marzec 2012 r. i nocne czuwanie u Dominikanów w Krakowie. Wybrałam się tam, myśląc, że to dobra okazja, żeby w tym zabieganiu choć na chwilę się zatrzymać. Okazało się, że to całonocne spotkanie połączone z adoracją i Eucharystią, prowadzą Misjonarze Kombonianie, o których nigdy wcześniej nie słyszałam. To właśnie wtedy dowiedziałam się, że ta magiczna nazwa pochodzi od naszego założyciela Św. Daniela Comboniego. I tak weszłam w ten nasz komboniański świat. W pewnym momencie pojawiło się w moim sercu pytanie co dalej? Wiedziałam, że jest wspólnota Świeckich Misjonarzy Kombonianów, która spotyka się raz w miesiącu i są to ludzie, którzy myślą o wyjeździe na misje. Dla mnie to jednak było za wcześnie, no bo jak wyjechać na dwa lata i zostawić całe to swoje wygodne życie, zostawić rodzinę, przyjaciół. Przecież to jest nie do zrobienia. We wrześniu 2013 roku, okazało się, że jest możliwość wyjazdu na doświadczenie misyjne do Ugandy, żeby zobaczyć prace misjonarzy, poznać ludzi i tamtejszą rzeczywistość. Zdecydowałam się pojechać. Była nas dziesiątka. Podróżując z Kampali (stolicy Ugandy) do Gulu na północy kraju odwiedziliśmy wiele wspólnot komboniańskich, poznaliśmy fantastycznych ludzi (ojców, braci, siostry i świeckich) zaangażowanych w pomoc najbiedniejszym i najbardziej opuszczonym. Wyjazd stał się dla mnie początkiem drogi do podjęcia decyzji o wyjeździe na misje. Po powrocie zaczęłam uczestniczyć w spotkaniach wspólnoty Świeckich Misjonarzy Kombonianów. To był czas wielu pytań, wielu zmagań i kiedy udało się znaleźć odpowiedź na jedno pytanie zawsze pojawiało się kolejne. Pewnie jesteście ciekawi jak znajdywałam te rozwiązania, żeby znów nie było po mojemu, ale tak jak Bóg tego ode mnie chce. Myślę, że odpowiedź jest tylko jedna trzeba się otworzyć na działanie Boga czyli zaprosić go do swojego życia i tak po prostu powiedzieć: chcę przyjąć to co dla mnie przygotowałeś. Niby takie proste, a jednak trudne bo trzeba się pozbyć swoich ograniczeń, schematów i otworzyć na te wszystkie rzeczywistości, które nas otaczają i zaufać, że wszystko będzie dobrze. I jeszcze jedno trzeba być wiernym i wytrwałym to szczególnie ważne kiedy przychodzą trudne momenty. Mam wrażenie, że decyzję podejmowałam przez cały czas swojej formacji czyli przez dwa lata, a ostatecznie powiedziałam tak jadę po rekolekcjach ignacjańskich, kiedy zrozumiałam, że nie warto się bać. Przez jakiś czas myślałam, że to przypadek, ale teraz już wiem, że nie ma w życiu przypadków, że to są drogi, którymi prowadzi nas Bóg i działa tak samo jak GPS jak tylko zbłądzimy to przelicza dla nas trasę, bo za wszelką cenę chce abyśmy dotarli do celu i byli szczęśliwi.