Tagi: ,

Kto kogo chroni w Gomie?

Rejon Kivu Północnego w Demokratyczne Republice Konga jest jak szybkowar, w którym konflikty międzyregionalne wrą od ponad dwóch dekad i którego przekleństwem są obfite złoża kasyterytu, miedzi, kobaltu, złota i diamentów. Niewygodnym sąsiadem stał się również wulkan Nyiragongo.

Zawirowania w Gomie są tak samo intensywne, jak intensywna była walka jej mieszkańców z oznakami dawanymi przez wulkan Nyiragongo, ich przerażającego sąsiada. „Dwa lata temu lawa wylała się na siedem kilometrów i zdewastowała kilkanaście wsi, zatrzymała się dopiero na bramach miasta. Nie boimy się wulkanu, mimo że nie ma możliwości ucieczki przed nim” – tłumaczy Jean Pierre Mayuno Kiye, przedstawiciel poszkodowanych, którzy obecnie dzielą przestrzeń z uciekinierami z Rutshuru z powodu przemocy stosowanej przez grupy zbrojne.

Miasto Goma, zamieszkałe przez dwa miliony ludzi, odrodziło się na nowo 20 lat temu po tym, jak erupcja wspominanego wulkanu dotarła aż do jeziora Kivu – leżącego około 20 kilometrów od podnóża gór Virunga – powodując śmierć ponad 3 tysięcy osób. Wszystko więc powinno skupić się na imponującej sylwetce góry, w której znajduje się aktywny krater, ale w Gomie głównym problemem jest przemoc stosowana przez człowieka i brak bezpieczeństwa. Nasuwa się jednomyślny wniosek, że wszystko zaczęło się od ludobójstwa w Rwandzie (1994), od wyjazdu ludzi Hutu, gdy Paul Kagame objął rządy, którzy przekroczyli granicę w obawie przed możliwą zemstą,.

W roku 1999, po zawieszeniu broni, ONZ pod auspicjami Porozumienia z Lusaki rozmieściło Misję Narodów Zjednoczonych w Demokratycznej Republice Konga (MONUSCO), która dziś liczy 15 tys. żołnierzy i 724 obserwatorów wojskowych oraz ponad 3 tys. policjantów i miejscowych cywilów. Jej rolą jest „współpraca na rzecz przywrócenia pokoju”. W roku 2019 ruch prodemokratyczny kierowany przez Ruch „Walka o Zmianę” (LUCHA) zaczął formalnie domagać się opuszczenia terytorium przez błękitne hełmy w związku z „niepowodzeniem ich misji”. Modeste Bahati, przewodniczący kongijskiego senatu, 15 lipca wezwał MONUSCO do „spakowania się”, ponieważ po 23 latach „nie udało się zaprowadzić pokoju na wschodzie kraju”.

Przy około 130. grupach zbrojnych walczących o kontrolę nad zasobami naturalnymi i 17866 zabitych od 2017 r. w ponad 6300 incydentach w kilku miastach państwa rozpoczęły się demonstracje ludności przed siedzibą MONUSCO. W przypadku Gomy i Butembo marsze zakończyły się starciami, kiedy błękitne hełmy zaczęły strzelać do demonstrantów, którzy wtargnęli do ich budynków, by je spalić i sabotować. Oficjalny wynik to co najmniej 36 zabitych, w tym czterech żołnierzy ONZ.

 Czynnik ludzki

Faustin Mulengera, przedstawiciel ludzi przesiedlonych w wyniku przemocy w Kayembe, wymienia trudności, z jakimi borykają się na co dzień, opiekując się rodzinami, które opuściły swoje domy miesiące temu. „Od ponad trzech miesięcy nie otrzymaliśmy żadnej pomocy żywnościowej, mamy poważne problemy z niedożywieniem, trudno nam się dostać do najbliższego szpitala. Nie ma też miejsc do spania, rodziny są liczne. Nawet 40 osób dzieli tę samą przestrzeń. Ludzie nie są w stanie utrzymać higieny, nie mają też dostępu do wody pitnej. Jest nas siedemset dziesięć rodzin liczących ponad trzy i pół tysiąca osób – wyjaśnia. Potwierdza, że z powodu braku bezpieczeństwa nierealna jest opcja powrotu na swoją ziemię. – Tam żyliśmy w strachu przed śmiercią ze względu na przemoc stosowaną przez M23, ale tutaj jemy niewystarczające posiłki raz dziennie. Ci, którzy mają szczęście, uzbierają w ciągu dnia 500 lub 1000 franków kongijskich i kupią słodkie ziemniaki, ale ci, którzy nie są w stanie tego zrobić, kładą się spać głodni. Ponadto nasze kobiety są narażone na przemoc seksualną, a gdy zostaną zgwałcone, ich mężowie odrzucają je, jeśli zgłoszą, co się stało”.

Idąc polnymi drogami, docieramy do niewielkiego targowiska, które obfituje w towary z drugiej ręki i gdzie jedzenie jest pokazywane, w swoim niedoborze, jako coś wartościowego. Nagle wyłania się jednopiętrowy budynek, na który wskazuje Mulengera. Wyjaśnia, że w ciągu dnia dzieci uczą się tam na kilka zmian, a kiedy słońce zachodzi, to rodziny – które za dnia mieszkają pod gołym niebem, otoczone swoim dobytkiem – wprowadzają się do klas, które przekształcono w tymczasowe mieszkania. „Chcemy wrócić do siebie, ale musi zapanować pokój. Ci, którzy niszczą nasz kraj, muszą za to zapłacić. Nasze dzieci są Kongijczykami i mają już problemy psychiczne” – kończy i przeprasza, bo musi pojechać do szpitala, żeby załatwić nagłą sprawę.

 Zero MONUSCO

Kampanie „Zero MONUSCO” oraz „Bye bye MONUSCO” zmobilizowały w mediach społecznościowych (wraz ze strategią „Ville morte” – martwe miasto) tysiące ludzi, których trudy codziennego życia stają się nie do zniesienia. Ruch LUCHA zyskał niekwestionowaną rangę dzięki pracy i aktywizmowi na rzecz organizacji, które praktykują tu od dziesięciu lat. „W roku 2016 dołączyłem do ruchu, bo byłem oburzony. Nie zgadzałem się na to, co dzieje się w moim kraju, ponieważ ludzie nie mają nic pomimo tego, że są jednym narodem, w którym można znaleźć prawie wszystko – mówi Depaul Bakulu, członek LUCHA i jeden z jego rzeczników w Gomie. – Niesprawiedliwości społeczne są naglące i potrzebujemy, żeby coś się zmieniło. Musimy walczyć o kraj, który zostawimy następnym pokoleniom. Nadzieja jest niewielka, ale wciąż wierzę, że Kongo może i musi się zmienić dzięki wysiłkom swoich synów i córek”.

Bakulu, jak wszyscy w LUCHA, ma mniej niż 30 lat i zna swój kraj tylko w stanie wojny. Mimo to ma wspomnienia z dzieciństwa, kiedy grał w piłkę w wiosce, w której się urodził, blisko granicy z Rwandą. Rozmawiając o tym, co działo się w obu krajach, zdawał już sobie sprawę, że Kongijczycy zawsze byli w tyle. „Pracuję z młodzieżą, ponieważ starsi mnie zawiedli. Musimy pobudzić młodych, zachęcić ich do odkrycia swojego potencjału dla przyszłości Konga, w którym istnieje sprawiedliwość i godność. Mamy poczucie, że możemy kontrolować i obalić władzę, jeśli nie jest ona nam przychylna. Musimy się skupić na podnoszeniu świadomości obywateli, mówieniu młodym ludziom, że są suwerenami, że mogą sprawować władzę dla wspólnego dobra”.

LUCHA mobilizuje na ulicach, w szkołach i na uniwersytetach, gdzie prowadzi dyskusje i debaty na tematy niestosowania przemocy. „Zło w DRK jest tak wielkie, że ludzie zaczynają wierzyć, że kraj jest martwy, że nic nie da się zrobić. Ale wiemy, że zmiana przychodzi z małych wysiłków wielu ludzi, z drobnych działań, dlatego doprowadzamy do zmian, aby młodzież mogła przejąć inicjatywę i prowadzić działania transformacyjne” – dodaje Bakulu, całkowicie przekonany, że uda im się odmienić sytuację w kraju.

Ruch nie jest zainteresowany angażowaniem się w politykę lokalną czy krajową, ograniczając się do stwierdzenia, że ci, którzy sprawują władzę „wywodzą się z obywateli; to nasi sąsiedzi, nauczyciele i koledzy zostali posłami”, wolą skupić się na tym, by ludność znała swoje prawa i z nich korzystała. „Poprzez pracę w społeczności docieramy do ludzi wymagających wobec liderów, ludzi świadomych, domagających się sprawiedliwości. Wielkim zwycięstwem LUCHY jest nasze funkcjonowanie w bardzo brutalnym środowisku; udało nam się jednak stworzyć ruch bez przemocy. Dziesięć lat temu, za każdym razem, kiedy wysuwano żądania, odbywały się demonstracje, ludzie konfrontowali się ze sobą, a przemoc była jedynym sposobem wyrażania się. Ale dzisiaj tak już nie jest. Są inne działania… Odnosimy małe zwycięstwa, które charakteryzują naszą walkę w 53. miejscach na terytorium, na którym działamy. Duch niestosowania przemocy nadal rośnie w społeczeństwie, które ma wszelkie prawo do stosowania przemocy i nie wierzy w inne sposoby, ale które otwiera się, aby przestać to robić” – podkreśla Bakulu po stwierdzeniu, że społeczeństwu udała się polityczna zmiana i poszanowanie prawa.

Przyczyny

Kontekst, w którym narodziła się LUCHA, określało wysokie bezrobocie, M23 u bram Gomy grożące wkroczeniem oraz młodzi ludzie zastanawiający się, co dalej robić. „Wojna przyszła tutaj, ponieważ Rwandyjski Front Demokratyczny kilkakrotnie przekroczył granicę, aby zdestabilizować obozy dla uchodźców w Buyumba, w których była armia rwandyjska miała rzekomo prowadzić rekrutację i przygotowanie do ataku na Rwandę. Tej przemocy doświadczono w Gomie. Chcieliśmy coś zmienić, ale nie mogliśmy, bo nadal stosowalibyśmy te same metody, które wcześniej nie doprowadziły do zakończenia przemocy. Historie ucisku i erupcja z 2002 r. uświadomiły ludziom, że trzeba coś zrobić – dodaje Bakulu, przypominając jednocześnie, że są elastycznym ruchem, którego główną wartością jest walka bez broni. – W żadnym wypadku nie możemy zaakceptować przemocy, gdyż już jej doświadczyliśmy. Ponad osiem milionów Kongijczyków zginęło od roku 1997, kiedy triumfował pucz Laurenta Désiré Kabili przeciwko Mobutu Sese Seko, ale doświadczenie to pokazało, że przemoc nie przyniosła rezultatów zgodnych z naszymi żądaniami”.

Zapytany bezpośrednio o działalność MONUSCO w ciągu ostatnich 20. lat i o żądania ludności, aby zakończyła ona swoją misję, Bakulu stwierdza kategorycznie: „Nadzieja, którą Kongijczycy żywili, kiedy MONUSCO przybyła, zmieniła się w niezadowolenie. MONUSCO nie chroni ludności cywilnej, poniosła porażkę. Dlatego pojawiły się demonstracje. Oczekiwaliśmy, że zrobią jakiś rachunek sumienia, postawią wewnętrzną diagnozę, zredefiniują swoje działania, by położyć kres grupom rebelianckim, ale nawet Guterres (sekretarz generalny ONZ) powiedział, że nie są w stanie sobie z nimi poradzić. Muszą więc odejść. Jesteśmy narodem, jesteśmy suwerenem i chcemy dbać o dobro ludności. Jeśli MONUSCO będzie chciało pozostać, będzie to postrzegane jako współdziałanie z siłami skierowanymi przeciw krajowi, więc rozsądne jest, aby odeszli”.

Rwanda to nasz wróg

„Zrzeszamy kilka organizacji, które pracują w sieci z wrażliwymi grupami społecznymi i które dzielą zarówno problemy z finansowaniem, jak też oburzenie i złość na niepewność sytuacji społeczno-ekonomicznej ludności. Przemoc, której wschodnia część DRK doświadcza od końca ubiegłego stulecia, jest powracającą przyczyną, od której ledwo udaje im się uciec. Od roku 1994 trwają tu nieustanne wojny. Po przyjściu Rwandyjczyków wszystkie ruchy przyniosły ze sobą utratę bezpieczeństwa, mężczyźni gwałcący kobiety… Eksploatacja kopalni wywołuje wiele konfliktów, ponieważ nasi sąsiedzi chcą brać minerały bez kupowania, a robiąc to, wywołuje wojnę. Naszym wrogiem jest Rwanda, to ona wszystko prowokuje. Jesteśmy ofiarami tego, co dzieje się w tamtym kraju. Społeczność międzynarodowa powinna zająć się rozwiązaniem tego problemu” – mówi Jeanette z Ruchu na Rzecz Kobiet Rdzennych i Rodzin w Trudnej Sytuacji. Po jej wypowiedzi następuje spokojna debata, pełna szacunku do kolejności wypowiedzi i dosadna w treści.

 „Naszym pragnieniem jest powrót do naszej ziemi”

„Żyjemy z wieloma trudnościami, jesteśmy straumatyzowani. Rząd pomagał tylko w pierwszych sześciu miesiącach. Niektórzy chodzą do lasu po drewno na sprzedaż, inni żebrzą o pieniądze, jeszcze inni próbują zakładać małe biznesy” – mówi Agnes Namikenyi Balike, wskazując na działki, które ponownie wyłoniły się z lawy wulkanu oraz drewniane i żelazne konstrukcje, z których ludzie, którym udało się zebrać trochę pieniędzy, ponownie budują dla siebie domy. Siedemdziesiąt procent rodzin w wiosce Agnes nie było w stanie wrócić do swoich domów.

„Przyjmujemy ludzi przesiedlonych przez przemoc w obliczu bezrobocia, które wzrosło dziesięciokrotnie. Przyjeżdżają z daleka, ale wszyscy znajdujemy się w sytuacji absolutnej niepewności – kontynuuje. – Dla przykładu, kilogram mąki z manioku podrożał z tysiąca do dwóch i pół tysiąca franków kongijskich. Dzieci wracają ze szkoły z pustymi żołądkami i mogą żuć tylko trzcinę cukrową. Chorują, a szpitale są przepełnione” – dodaje, apelując do społeczności międzynarodowej o pomoc humanitarną.

„Plastikowe namioty z logo agencji ONZ są jedynym schronieniem dla tych, którzy nie mogli uciec, gdy półtora roku temu wulkan ponownie się uaktywnił. Ludzie znaleźli się w pułapce – mówi Jean Pierre Mayuno Kiye, pokazując zeszyt z rejestrem organizacji, które się nimi interesują – a niewielka początkowa pomoc, krowy rozdawane przez żonę prezydenta czy działki podarowane przez jego poprzednika, nie pozwoliły im na godne życie. Pozostajemy członkami 285 z blisko 7 tys. gospodarstw domowych, które kiedyś mieszkały w mojej wiosce. Tak jak rozdawanie żywności nie rozwiązuje problemu naszego głodu jutro, tak samo potrzebujemy czegoś, co nam pozwoli odbudować życie na nowo”.

Wśród potrzeb Mayuno Kiye wskazuje na wydostanie się z niezdrowego terenu, na którym przetrwali, otrzymanie pomocy w odbudowie domów oraz zaopatrzenie w „zestaw reintegracyjny” z materiałami do gotowania, materacami i kocami. „Działki nadal tam są, chociaż przykrywa je lawa. Naszym pragnieniem jest powrót do naszej ziemi”.

tekst i zdjęcia: CARLA FIBLA GARCIA-SALA