Opowieść o cierpieniu

Porwania, gwałty i morderstwa to nieodłączne elementy codzienności wielu mieszkańców północnej Nigerii. Boko Haram wciąż kroczy ścieżką przemocy i zniszczenia. W historiach o cierpieniu i bólu ludzi Kościół stoi u ich boku. 

Są takie dni, które zapadają w pamięć i zostają w nas na zawsze. Wspomnienia powracają z udręką i bólem. Był czwartek, 18 stycznia 2018 r., kiedy Keviana na własne oczy widziała zabójstwo trojga swoich dzieci dokonane przez dżihadystów z Boko Haram. Uciekła do Kamerunu, a po powrocie znalazła schronienie na północy Nigerii w obozie dla uciekinierów, obok katedry w Yola. Obecnie przebywają w nim 172 kobiety, 30 mężczyzn i 500 dzieci. „Mieszkania” są tam prowizoryczne, wykonane z plastikowych arkuszy i blachy falistej. Keviana opiera się o kamienną ścianę, za którą znajduje się jej dom. Kobieta ma pociągłą twarz i poważne, głębokie spojrzenie. Siostra Maria Vitalis Timtere, która stoi obok niej, próbuje nawiązać z nią kontakt wzrokowy, ale oczy Keviany patrzą pusto przed siebie. Po chwili zaczyna mówić: „Mieszkaliśmy w Kaya, wiosce w dystrykcie Madagali. Byliśmy rolnikami, ale mój mąż zachorował. Umarł młodo. Wychowałam sześcioro dzieci, trzech chłopców i trzy dziewczynki. Wszystkie dzieci chodziły do szkoły i byłam z nich taka dumna”.

Z wyczuwalnym w głosie smutkiem kontynuuje: „Było już ciemno, kiedy przyjechali około dziewiątej wieczorem. Innocenty, moje najmniejsze dziecko, i ja spaliśmy w tym samym pokoju, a dwaj pozostali chłopcy – Kenneth i David – w innym. Salomi i Sary, moich dwóch córek, nie było wtedy w domu, ponieważ wyjechały do przyjaciół, a najmłodsza Rose pojechała do Yoli na egzamin z języka angielskiego. Nagle usłyszeliśmy strzały, krzyki i odgłos motocykli i samochodów. Z okna zobaczyliśmy ludzi z bronią wchodzących na nasze podwórko. Rozejrzałam się, a Innocenty powiedział: «Mamo, zaryglujmy drzwi». Poprosiłam, żeby schował się pod łóżkiem. Po kilku minutach grupa mężczyzn weszła do domu. Zaczęli krzyczeć, że chcą pieniędzy. Powiedziałam, że nic nie mam, że jestem wdową. Wtedy zaczęli mnie bić, grożąc, że zabiją, jeśli nie oddam im pieniędzy. Jeden z mężczyzn zabrał kilka wartościowych rzeczy, które miałam. Kiedy podnieśli materac, zobaczyli mojego chłopca. Bez żadnego wahania strzelili do niego z bliskiej odległości – Keviana podnosi palec do czoła i pokazuje – tutaj”. W tym czasie pozostali oprawcy weszli do pokoju, w którym ukrywali się Kenneth i David. Obaj chłopcy byli sparaliżowani strachem. Mężczyźni wyciągnęli ich na zewnątrz, by dołączyli do matki. Keviana mówi: „Widziałam, jak oddali dwa strzały. Moi chłopcy padli martwi w kałuży krwi”. To wspomnienie wywołuje łzy w jej oczach.

Las strachu

Od ponad dekady terroryści z Boko Haram przynoszą mieszkańcom północnej części Nigerii śmierć, strach i zniszczenie. W ciągu tych dziesięciu lat zginęło ponad 30 tysięcy osób, a 2,8 miliona zostało przesiedlonych. Niektórzy mówią, że dżihadyści posiadają nadludzkie moce. Jednym z miejsc, w którym się ukrywają, jest las Sambisa, który znajduje się na terenie parku narodowego, gdzie kiedyś jeździli turyści, żeby oglądać małpy, antylopy, słonie i strusie. Obecnie las jest obozem, w którym terroryści przetrzymują tysiące ludzi. Kaya, wioska Keviany, leży bardzo blisko Sambisy. W roku 2014 cała rodzina uciekła od Boko Haram do Yola. Jednak po sześciu miesiącach wrócili. Chcieli żyć we własnym domu i uprawiać rolę. Rząd zapewniał, że mogą bezpiecznie powrócić. Keviana za powrót do domu zapłaciła bardzo wysoką cenę.

Słuchanie uśmierza ból

Wielu mieszkańców obozu w Yola pochodzi ze wsi położonych w pobliżu lasu Sambisa. Prawie wszyscy byli świadkami śmierci członków rodziny, przyjaciół lub sąsiadów, a w niektórych przypadkach nawet własnych dzieci. „Widok ludzi, którzy muszą żyć ze świadomością, że ktoś na ich oczach zabił im dzieci, łamie mi serce” – mówi siostra Maria. Siostra, mimo bólu, uważa, że warto mówić o tych sprawach. „Ludzie mówią mi, jak się czują. Dzielą się ze mną swoimi historiami. Pomagam im wyrazić ból i znaleźć pocieszenie”. Siostra Maria jest pielęgniarką. Przyjechała do obozu, aby pomagać w zakresie zdrowia publicznego i higieny, ale z czasem zdała sobie sprawę, że ludzie muszą opowiadać swoje historie o tym, przez co przeszli. I że ktoś musi ich wysłuchać.

Przechodząc między chatami, siostra Maria zwraca uwagę na Tabithę. Kobieta i jej rodzina uciekła z wioski Ngoshe. Jej historia, podobnie jak większości tutaj, jest wstrząsająca: „Tego wieczoru obchodziliśmy w wiosce święto. Atmosfera była ekscytująca, a ludzie przybywali również z pobliskich wiosek. Nagle usłyszeliśmy odgłosy samochodów i motocykli. Myśleliśmy, że to kolejni goście przybywają na uroczystość, ale oni po chwili zaczęli strzelać. Wszyscy zaczęli uciekać. Widziałam, jak kilka osób upadło, wszędzie była krew. Dużo krwi!”.

Tabitha wraz z mężem i ośmiorgiem dzieci, w tym tygodniowymi bliźniakami, zdołała uciec. Kiedy biegła, dostrzegła dżihadystów strzelających do jej brata. Widziała wielu umierających ludzi, których znała. Razem z resztą ocalałych uciekła w góry. Po trzech dniach marszu przekroczyli granicę z Kamerunem. „Podczas naszej ucieczki Andrawus, jeden z bliźniaków, zachorował i zmarł kilka dni później – mówi Tabitha. – Trafiliśmy do obozu dla uchodźców. Kiedy zobaczyliśmy, jak wiele osób tam choruje i umiera, zdecydowaliśmy się wrócić do Nigerii, do Yola. Od tego czasu jesteśmy w mieście razem z 85 rodzinami, które nie mogą powrócić do swoich rodzinnych wiosek”. Kościół pomaga tym ludziom w zdobyciu pożywienia. Niektórzy znajdują okazyjną płatną pracę, zwłaszcza na polu. Tabitha patrzy na bawiące się dzieci. Myśli o swoim domu i przyjaciołach, których już nigdy nie zobaczy. Zastanawia się, dlaczego musieli tyle wycierpieć.

Augustin pod plastikowym namiotem gotuje fasolę, którą właśnie przywiózł z ogrodu. Jego żona Rebecca trzyma w ramionach córeczkę Guadę. Dziecko ma zaledwie kilka tygodni i jest dumą rodziców. Łącznie mają siedmioro dzieci. Kiedy Boko Haram zaatakowało ich wioskę Dar w 2014 r., ich dzieci były same w domu z krewnym. W tym czasie Augustin leżał chory w szpitalu w Michika, a żona Rebecca go odwiedzała. „Wtedy Boko Haram nie paliło wiosek – opowiada Rebecca. – Mój teść usłyszał o planowanym ataku i że dżihadyści zamierzają zabrać kobiety i dzieci do lasu Sambisa. Pewnej nocy ostrożnie zakradł się do chaty, w której ukrywały się ich dzieci, i zabrał je. Szli całymi dniami. Słyszeliśmy o ataku na wioskę i nie wiedzieliśmy, czy nasze dzieci jeszcze żyją. Na szczęście dwa tygodnie później przybyli do Yola”.

Spośród uprowadzonych najbardziej cierpią kobiety i dziewczęta. Nawet najmłodsze dziewczynki są zmuszane do małżeństwa z dżihadystami. W kwietniu 2014 r. porwanie 276 uczennic w Chibok wywołało sprzeciw na całym świecie. Część dziewcząt uwolniono dopiero w październiku 2016 r. Dwa lata później Boko Haram porwała 110 uczennic w mieście Dapchi w stanie Yobe. Na szczęście zostały uwolnione po tajnych negocjacjach z rządem i prawdopodobnie wpłacie dużej sumy pieniędzy. Dżihadyści nie oszczędzają nikogo. W ostatnim incydencie, który miał miejsce w grudniu, uzbrojeni mężczyźni wtargnęli do szkoły średniej dla chłopców w Kankara, w stanie Katsina, na północy kraju. Porwali wielu uczniów, lokalne media mówiły nawet o 600 chłopcach. Prawie wszyscy zostali uwolnieni kilka dni później. Nikt jednak dokładnie nie wie, ile osób porwano lub zabito w ostatnich latach. Rząd Nigerii milczy na ten temat. „Nie ma statystyk – wyjaśnia abp Ignatius Kaigama z Abudży. – O rabunkach i uprowadzeniach dowiadujemy się tylko wtedy, gdy nasi mieszkańcy ze społeczności wiejskich poinformują nas o wszczęciu alarmu. Często nawet nie wiemy, kim są najeźdźcy ani dokąd zmierzają”.

Nie mamy pokoju

Augustin, lat 42, przed ucieczką pracował jako pracownik służby zdrowia. „Naprawdę chciałem się uczyć, ale Boko Haram zniweczył wszystkie moje plany. Nie możemy w swoim życiu robić tego, co chcemy” – mówi cicho. Oczywiście bardzo chciałby wrócić do domu. – Ale nie możemy tego zrobić. Za każdym razem, gdy przybywają terroryści, żołnierze wypędzają nas z powrotem do buszu, ale potem wracają i atakują nasze wioski. Rząd niewiele robi, aby z nimi walczyć. Żyjemy w ciągłym strachu, a w naszych sercach nie ma pokoju. Dlatego tu zostajemy. Mam nadzieję, że tu znajdziemy bezpieczne miejsce”.

Tymczasem Kościół buduje domy dla rodzin w wiosce niedaleko Yoli. Każdy dom ma kawałek ziemi do uprawy. „Mamy nadzieję, że uda się nam dostać jeden z nich. Chciałbym tam uprawiać ziemię – mówi Augustin. – Dzięki szkole otwartej pod dużym namiotem nasze dzieci mogą się uczyć i budować sobie przyszłość”.

tekst: Bettina Tiburzy/Kontinente
zdjęcia: EU/Echo/Isabel Coello