Tagi: Młodzi i misje, Powołanie misyjne
Pozostawić ślad
Ostatnio otrzymałem z Zambii króciutki liścik. Pragnę podzielić się z Wami tymi dobrymi słowami, które budują więzi pomiędzy ludźmi i je umacniają.
Dziękujemy Ci, Ojcze Pawle, za to, że jesteś dobrym księdzem. Księdzem o wielkim sercu, który dotknął serc wielu ludzi i zmienił ich życie. Niech Pan Bóg Cię zawsze chroni na tej drodze. A my wciąż Ciebie kochamy, z każdym dniem jeszcze bardziej. Dziękujemy Ci za wskazanie nam właściwej drogi, za miłość, którą nas obdarzyłeś, za zdobywanie dusz… Jesteś wspaniałym i troskliwym kapłanem. Niech Bóg Cię błogosławi. Bardzo za Tobą tęsknimy.
Zambię pozostawiłem 6 lat temu, ale – jak widać – pamięć o mnie wśród ludzi mojej parafii w Kanyanga jest nadal żywa. Zastanawiam się, jak to możliwe, że mimo upływu tak długiego czasu, jestem wciąż obecny w ich sercach. To bardzo poruszające. Czytając ten list, uświadomiłem sobie, że również w moim sercu wielu ludzi pozostawiło swój trwały ślad.
Podczas Światowych Dni Młodzieży w Krakowie papież Franciszek powiedział bardzo ważne słowa: Nie przyszliśmy na świat, żeby wegetować, wygodnie spędzić życie, ale przyszliśmy z innego powodu, aby zostawić ślad. Słowem kluczem jest tu „ślad”. Encyklopedia PWN podaje m.in. taką definicję tego słowa. Ślad to znak pozostawiony na podłożu po przejściu lub przejeździe kogoś lub czegoś. Każdy z nas gdzieś wyjeżdża albo idzie i zawsze coś po sobie zostawia. Można zostawić nieposprzątany pokój, przykre słowo powiedziane do kogoś albo jeszcze jakieś inne niemiłe doświadczenie. Jednak można też pozostawić piękne wspomnienia – pomoc komuś, wypowiedziane miłe słowa… Ale najważniejszym jest, jaki ślad pragniemy pozostawić po sobie. Jak chcemy być zapamiętani przez innych? Co chcielibyśmy zrobić, żeby świat był piękniejszym, lepszym, bardziej sprawiedliwym i braterskim?
Ślady mogą być materialne i duchowe. Te materialne są widoczne i namacalne, a duchowe – choć niewidoczne gołym okiem, ale mające dużą siłę oddziaływania na drugą osobę – są jeszcze mocniejsze aniżeli te pierwsze.
My, misjonarze, pozostawiamy bardzo liczne ślady materialne na terenach misyjnych. W wielu afrykańskich placówkach Kościół katolicki buduje szkoły, szpitale, kaplice, mosty, wierci studnie i pomaga ludziom na wiele innych sposób. Kiedy byłem w Zambii, dużo czasu poświęciłem na budowę niewielkiego szpitala w wiosce Mwira we wschodniej części kraju. Są to bardzo biedne tereny, ale też niezwykle piękne. Można tam spotkać słonie, żyrafy, gazele, bawoły i całe mnóstwo kolorowych ptaków… Niestety, nie ma dróg asfaltowych ani murowanych domów. Są tylko maleńkie chatki z błota pokryte suchą trawą. Gdzieniegdzie stoi domek pokryty blachą. Do wioski można dojechać tylko podczas pory suchej, która trwa od czerwca do listopada, bo wtedy poziom wody w rzece Luangwa obniża się na tyle, że można bezpiecznie przejechać samochodem. Kiedy przyjechałem tam po raz pierwszy w roku 2011, to dowiedziałem się, że do najbliższego szpitala jest 150 km. Wielokrotnie się zdarzało, że kobiety rodziły podczas drogi, a chorzy umierali, bo nie otrzymali pomocy na czas.
Uświadomiłem sobie wówczas, w jak trudnej sytuacji są ci ludzi. Przez dwa lata nie dawało mi to spokoju. W mojej głowie zaczął rodzić się pewien pomysł, choć początkowo wydawał mi się niemożliwy do zrealizowania. Tak było do mojej wizyty w Rzymie. Tam spotkałem osobę, która zaproponowała mi pomoc. Zadeklarowała pokrycie części kosztów budowy szpitala. Był to dla mnie znak z nieba, że trzeba zacząć ten projekt. Wkrótce otrzymałem zielone światło od rządu, miejscowego biskupa i mojego przełożonego. Mieszkańcy przygotowali piasek, cegły, a my zaczęliśmy szukać pieniędzy na resztę. Pracowaliśmy wytrwale przez trzy lata. Dzięki Bogu i wielu darczyńcom udało się nam dokończyć budowę. Rząd wpisał nową placówkę na listę zambijskich szpitali, co oznaczało, że dostaniemy lekarza i lekarstwa. Radość nasza była przeogromna. Tej radości, której wtedy doświadczyłem, nie da się opisać słowami. Nawet gdybym wyjechał na najpiękniejsze wakacje w najdalsze zakątki świata, nie byłbym tak bardzo szczęśliwy jak wówczas. Ta radość była owocem trudu i miłości. Ten niewielki szpital na odległej zambijskiej ziemi jest śladem, który mocno wycisnął się w pamięci mieszkańców. Ci ludzie powiedzieli nam, misjonarzom, że będą pamiętać o naszej dobroci nawet za 50 lat. Jestem bardzo wdzięczny Panu Bogu, że dał nam tak dużo siły, a także wielu dobrych i hojnych ofiarodawców, którzy pomogli dokończyć to piękne dzieło. Naprawdę warto było się trudzić, by doświadczyć tej radości i zobaczyć tylu szczęśliwych ludzi ze swojego upragnionego szpitala.
Zbudowaliśmy też wiele kaplic i domów dla katechistów. Zambijczycy bardzo pragną mieć kościoły, by modlić się w nich. Kiedyś jeden z moich współbraci zażartował sobie ze mnie, mówiąc: „Wybudowałeś tyle domów dla katechistów, ale żaden z nich nie jest twój”. Odpowiedziałem mu wtedy, że już mam piękny dom tam, u góry, i nie potrzeba mi innego. A przecież kombonianie też mają tu i ówdzie domy zakonne, tak więc zawsze jest, gdzie się zatrzymać.
Ślady materialne, które pozostawiamy po sobie, są dobrem rodzącym dobroć. Przywołują też miłe wspomnienia. Również ślady duchowe, które są niewidoczne, dotykają duszy człowieka i jego emocji. To słowo Boże, sakramenty święte i serdeczność. Zambijczycy pragną słuchać kazań i mieć możliwość uczestnictwa we Mszy Świętej. Cieszą się także, kiedy misjonarz ich odwiedza i błogosławi.
Głębokie ślady zostawiamy w sercach ludzi, kiedy ich miłujemy, akceptujemy, nie osądzamy, nie znieważamy. Kiedy się do nich uśmiechamy, pomagamy im, jesteśmy dla nich mili i serdeczni. Byłoby cudownie, gdyby każda osoba, która nas spotkała, czuła się podbudowana w poczuciu własnej wartości i wyjątkowości. Miłość jest kluczem, który otwiera każde serce, na każdej szerokości geograficznej. Najważniejszą misją człowieka – zarówno młodego, jak i starszego – jest miłowanie bliźnich. Kobieta może wyjść za mąż, ale jeśli nie miłuje, jest skazana na frustracje i smutek. Podobnie jest z życiem kapłańskim, konsekrowanym i misyjnym. Jeśli kapłan nie służy parafianom i nie szanuje ich, to trudno by był szczęśliwy. Jeśli pragniemy robić dla nich dobre rzeczy, to efektem takich decyzji na pewno będzie radość.
Zbliża się koniec roku. Serdecznie Was zapraszam do krótkiej refleksji nad własnym życiem. Zwróćmy uwagę na to, co jest w nim dobre, a co można by zmienić. Zastanówmy się, co nadaje sens naszemu życiu? Jakie ślady pozostawiamy po sobie? Dobre czy złe? Autorefleksja i zaglądnięcie do własnego serca są niezbędne, by zmieniać samego siebie na lepszą wersję i czynić ten świat piękniejszym i bardziej ludzkim. Życzę Wam, abyście pozostawiali po sobie ślady, które poprowadzą innych do Boga.
tekst i zdjęcia: o. Paweł Opioła MCCJ


