Siostry kombonianki w Costa Chica

„Jestem czarna, bardzo czarna, jak mój dziadek”. To słowa pani Chon, znanej wszystkim jako „la Negra”, mieszkanki meksykańskiego regionu Costa Chica. Kobieta wypowiada je z dumą, jednocześnie mocno dotykając skóry na swoich ramionach. Następnie zaczyna śpiewać meksykański hymn narodowy, aby dać mi do zrozumienia, że chociaż ma skórę czarną jak jej dziadek, to jednak jest i czuje się w pełni Meksykanką. Do Costa Chica przyjechałem na zaproszenie sióstr kombonianek. Chciałem je wesprzeć w obchodach Wielkiego Tygodnia w kilkunastu wioskach, w których niosą posługę, a od ponad dwóch lat nie sprawowano tam Mszy św. i nie udzielano żadnych sakramentów. Zastałem tam ludzi dumnych ze swojego czarnego kolory skóry, hojnych, gościnnych i ogromnie wdzięcznych „matkom”. Te „matki”, jak mówią, to pięć kombonianek z różnych części świata (z Portugalii, Hiszpanii, Peru i Gwatemali), które niczym prawdziwi apostołowie nie szczędzą wysiłków, aby nieść posługę w dwunastu wioskach powierzonym im przez biskupa. Są to misjonarki, które – czy to pieszo, czy samochodem, motocyklem lub czymkolwiek innym – przemierzają drogi, pola i rzeki, aby swoją wiarą dzielić się z ludźmi.

Według badań, przygotowanych i opublikowanych przez Narodowy Instytut Statystyki i Geografii w roku 2017, tylko 10% ludności Meksyku jest pochodzenia afrykańskiego lub za takie się uważa. Większość tej populacji zamieszkuje w regionie Costa Chica, który obejmuje część stanów Guerrero i Oaxaca, na wybrzeżu Oceanu Spokojnego. Przez długi czas czarna ludność Meksyku była lekceważona i zapomniana przez władze państwowe. Dopiero w roku 2010 rozpoczął się formalny proces uznawania Afromeksykanów za pełnoprawnych obywateli. Zaledwie dziewięć lat temu stan Oaxaca podał do publicznej wiadomości konstytucyjne uznanie „Pueblos Negros Oaxaqueños” (czarnoskórych mieszkańców stanu Oaxaca). Kościół meksykański ze swej strony również podjął pewne kroki. W diecezjach Oaxaca i Puerto Escondido zapoczątkowano spotkania duszpasterskie ludności pochodzenia afrykańskiego, tworząc komisje diecezjalne, które starały się odpowiedzieć na potrzeby duszpasterskie ludności, która do tej pory była zapomniana.

Siostry kombonianki pragnąc odpowiedzieć na tę rzeczywistość, ponad jedenaście lat temu udały się z posługą w ten region. Dziś ich wspólnota znajduje się w wiosce „El Chivo”, w gminie Pinotepa Nacional. To stąd udają się do okolicznych wiosek. Byłem pod wielkim wrażeniem ich zaangażowania, poświęcenia i oddania dla ludzi, a także tego, jak bardzo ludzie je kochają i wspierają. Każdego dnia ktoś przychodzi do domu sióstr, aby zostawić ofiarę.

Siostra Cristy Ibarra, meksykańska kombonianka, obecnie przebywająca na misji w Renk w Sudanie Południowym, należała do pierwszej grupy sióstr, które osiedliły się w Oaxace. Tak wspomina początki: „Miałam szczęście żyć przez siedem lat w Costa Chica, małym, ale urokliwym kawałku Afryki w Meksyku. Tam jako kombonianki dzieliłyśmy życie i wiarę z naszymi afromeksykańskimi braćmi i siostrami, ludźmi prostymi i gościnnymi, radosnymi i pięknymi. Ludźmi, którzy potrafią cieszyć się życiem nawet w codziennych zmaganiach i którzy rozpoznają w sobie obecność Boga, który ich prowadzi. Są to ludzie, u których mieszają się zwyczaje tubylcze, metyskie i afrykańskie. Nasza obecność wśród nich rozpoczęła się wiele lat temu, ale nasz dom na tej misji otwarto dopiero w roku2009. Rozpoczęłyśmy wówczas piękną podróż wiary, włączając się w duszpasterstwo parafialne, a zwłaszcza w formację liderów, starając się rozwijać duszpasterstwo afro, które pomogłoby im bardziej docenić własną tożsamość i w ten sposób odpowiedzieć Bogu. W ich powszechnej religijności i w ich wartościach można wyczuć pragnienie i poszukiwanie Boga. W porozumieniu z miejscowym biskupem otworzyłyśmy dom właśnie w tym miejscu, ponieważ było tam wielu Afromeksykanów, a parafia nie cieszyła się dużym zainteresowaniem duszpasterskim, głównie ze względu na odległości i fakt, że był tam tylko jeden ksiądz. Jedną z pierwszych trudności, jakie napotkałyśmy, było uświadomienie sobie, że stoimy przed rozległym terenem misyjnym. Parafia liczyła 28 miast, w tym trzy tubylcze, a pozostałe afro. Powierzono nam część parafii z dziewięcioma wioskami, do których trudno było dotrzeć. Było to pole pierwszej ewangelizacji i to właśnie stanowiło dla nas motywację, aby zostać i z nadzieją podjąć to wielkie wyzwanie. Kolejnym wyzwaniem, zwłaszcza na początku, było ukazanie mieszkańcom wiosek piękna wiary przeżywanej „we wspólnocie”. Kiedy zaczęłyśmy odwiedzać parafian w domach, byli niezwykle gościnni, ale kiedy zapraszałyśmy ich do udziału w jakimś prostym zajęciu w kaplicy, nie wykazywali żadnego zainteresowania. Większość kaplic była bardzo opuszczona, religijność ludowa (pogrzeby, modlitwy, nowenny itp.) była bardziej rozwinięta w domach prywatnych niż w kaplicach. Dużym wyzwaniem było nadanie nowego znaczenia tym kaplicom jako przestrzeni nie tylko dla modlitwy osobistej, ale także wspólnotowej, jak również jako przestrzeni dla spotkań braterskich. Wierzę, że dla naszej komboniańskiej rodziny wielkim błogosławieństwem było kroczenie przez te lata u boku naszych afromeksykańskich sióstr i braci, którzy jak dziewicza gleba z radością otworzyli się na ziarno wiary. Rozumiemy, że dzieło należy do Boga i że On prowadzi je dalej, wykorzystując naszą małość”.

Inna meksykańska kombonianka, siostra Tere Soto, z ponad dwudziestoletnim stażem misyjnym w Czadzie, w Afryce Środkowej, też była świadkiem początków misji Costa Chica. „«Macie tu mały kawałek Afryki» – powiedział nam biskup, kiedy zdecydowałyśmy się osiedlić w jego diecezji. Udałyśmy się tam, ponieważ widziałyśmy, że mieszkają tam najbiedniejsi i najbardziej zmarginalizowani ludzie. Nie uwzględniono ich nawet  w meksykańskim spisie ludności. Wszyscy o nich zapomnieli, nawet ksiądz nie pojawiał się często. Przychodził tylko wtedy, gdy był pogrzeb lub jakieś wyjątkowe święto. Widziałyśmy, że pod względem ewangelizacji region Costa Chica jest jednym z najbardziej opuszczonych. Nie istniało żadne specjalne duszpasterstwo dla ludności afro i musiałyśmy zaczynać od zera. Naszym pierwszym zadaniem było tworzenie wspólnot poprzez bliską obecność, by dać tym ludziom pewność siebie i uformować ich tak, żeby przez Biblię mogli odzyskać swoje korzenie, a gdy nas zabraknie, mogli kontynuować swoją działalność. Zaczynałyśmy w bardzo prosty sposób, odwiedzając rodziny i poznając się nawzajem. Chodziłyśmy od domu do domu, czytałyśmy Ewangelię dnia i wychodziłyśmy, niczego nie komentując. Stopniowo przyciągało to uwagę ludzi i pewnego dnia zaproponowano nam zorganizowanie spotkania, na którym moglibyśmy spokojniej porozmawiać. W miarę jak mieszkańcy nas poznawali, rosło ich zainteresowanie i pragnienie tworzenia niewielkich grup do studiowania Biblii. Siostra Cristy zaczęła szkolić katechistów w wioskach, co miało na celu rozpoczęcie katechezy przygotowującej do chrztu i pierwszej komunii. Naszym priorytetem nie była zwykła katecheza sakramentalna, ale przygotowanie duszpasterstwa opartego na korzeniach, aby ludzie poczuli się dumni z tego, że są czarni. Zawsze bowiem byli spychani na margines, uważali się za gorszych od innych i wstydzili się swojego koloru skóry. Będąc w tej pierwszej grupie misjonarek w Costa Chica, miałyśmy jasność co do tego, po co tam jesteśmy. Chciałyśmy być blisko ludzi. Żeby rozpocząć drogę ewangelizacji, przede wszystkim należało dać ludziom pewność siebie, pomóc im rozpoznać siebie jako czarnych nie tylko na poziomie folklorystycznym, ale w sposób całościowy zobaczyć siebie jako dzieci Boga. Do tej posługi siostra Cristy przygotowała kilka książeczek formacyjnych. Zaczęłyśmy tworzyć grupy i spotkałyśmy się z dobrym odzewem. Te małe wspólnoty zaczęły sobie uświadamiać własną tożsamość i godność jako czarni i jako Meksykanie jednocześnie, mogąc przeżywać wiarę z perspektywy własnej rzeczywistości”.

Siostra Olga Morales pochodzi z Gwatemali. Właśnie zakończyła swoje doświadczenie duszpasterskie w Costa Chica i przygotowuje się do powrotu do Afryki Środkowej, gdzie pracowała w przeszłości. „Pan Jezus pozwolił mi zamieszkać na tych pięknych nadmorskich terenach, gdzie cieszyłam się radością ludzi, pięknem krajobrazów, kolorowymi strojami, muzyką towarzyszącą każdemu wydarzeniu, pikantnym i pysznym jedzeniem oraz egzotycznymi owocami ziemi. Działalność duszpasterska, którą mogłam prowadzić w tym czasie, wzbogaciła moje życie osobiste i konsekrację misyjną. Celebracja słowa Bożego poprzedzona wspólnotową refleksją wciąż przypominała mi o Bogu miłosiernym, którego wierność trwa na wieki. To właśnie ta wierność sprawia, że chodzi On ze swoim ludem i towarzyszy mu w jego codziennej pracy. Spotkałam ludzi radosnych, zaangażowanych, wierzących, hojnych i altruistycznych. Po kontakcie z niektórymi osobami z dziesięciu wspólnot, które zostały nam powierzone, mogę powiedzieć, że moje pragnienie i zaangażowanie misyjne zostało odnowione. Będąc tu, wiele razy wracałam myślami do mieszkańców Afryki Środkowej, z którymi mieszkałam przez dwanaście lat, ponieważ ich wygrzane w słońcu ciała, ciężka praca na roli, radość życia i wdzięczność Bogu za to, co dobre i co złe to aspekty obecne w obu narodach. W mojej pamięci i w moim sercu pozostaną rodziny i chorzy, których odwiedzałam, kobiety odpowiedzialne za różne kaplice, członkowie chóru w niektórych wspólnotach oraz ci, którzy pełnią konkretną posługę w swojej wspólnocie – sprzątają, sprawują liturgię, usuwają śmieci, robią pranie, zakładają obrusy, układają kwiaty itp. Pozostanie mi obraz twarzy, radość ze spotkania, wspólna wiara i posługa, jaką członkowie wspólnot pełnili wobec siebie nawzajem, dzieląc się swoimi darami i talentami. Kończę słowami, które napisałam wyjeżdżając z mojej pięknej Costa Chica: Jakże mogłabym o tobie zapomnieć, skoro jesteś teraz w moim sercu? Chciałabym nadal spacerować po twoich ulicach i niedostępnych zakamarkach. Dobrze wiesz, że nie zapomnę tego, co przeżyłam i czym się cieszyłam z twoimi ukochanymi córkami i synami. Dziękuję ci za przyjaźń, którą mnie obdarzyli, nie zapomnę ich, obiecuję. Gdziekolwiek pójdę, będę mówiła o tym szczególnym uczuciu, jakim ich darzę. Upał, pot i wysiłek to świadkowie ich odwagi. Bóg obdarzył cię godnymi podziwu córkami i synami, niech ich strzeże. Kościoły pełne historii, tradycji, wiary i zaangażowania pokrywają twoją ziemię. Pójdźmy razem śladami Chrystusa Zmartwychwstałego i Misjonarza. Ach, i jakże mogłabym zapomnieć o twoim «otwartym» i «spokojnym» morzu, które dało mi tyle radości w tym czasie. Costa Chica, jesteś teraz światłem na mojej misyjnej drodze! Bogu niech będą dzięki!”.

Siostra Vera jest młodą portugalską misjonarką. Chociaż w Costa Chica przebywa dopiero od niedawna, to już czuje się jak w domu, a to za sprawą powitania, jakie przygotowali dla niej mieszkańcy. „Przyjęli mnie z radością i prostotą, otwierając przede mną drzwi swoich serc i swoich domów. W tym krótkim czasie ich czułość, hojność i bliskość pokrzepiły moje serce. To, co najbardziej podoba mi się w Costa Chica, to zaciekawione dzieci i ich śmiech. Ich bose stopy, które stąpają po ziemi ze zwinnością i determinacją, oraz ręce, które z taką samą łatwością wyrabiają tortillę i uderzają w bęben. Również ich wiara, którą dzielą się podczas celebracji Słowa i przy stole. Podziwiam rolników, którzy w pocie czoła uprawiają ziemię. Młodych ludzi, którzy podejmują ryzyko i wyruszają w drogę, która może ich poprowadzić ku lepszej przyszłości. W tym «kawałku raju» jest wszystko, a ja odnajduję Boga w radościach i smutkach dzielonych z tymi ludźmi. Dziękuję ci, Costa Chica, za nauczenie mnie, że najważniejsze jest «być», dzielić się życiem i nadzieją z tymi wszystkimi, którzy tak życzliwie witają mnie na swojej ziemi”.

tekst: o. Ismael Piñón MCCJ