Tagi: ,

Śladami sąsiada z Maghrebu

To nie przez liczby (według oficjalnych danych jest to 20 tys. subsaharyjskich migrantów), ale przez pełną ksenofobicznych treści przemowę Kaisa Saieda Tunezja narzuca finansowaną przez UE politykę migracyjną, która bezpieczeństwo stawia ponad prawami człowieka.

W ciągu pięciu lat Safakis, położone 300 kilometrów na południe od stolicy Tunezji, zmieniło się z miasta liczącego około tysiąca subsaharyjskich migrantów (w tym studentów) do ośmiu tysięcy. Liczba ta od końca lutego – kiedy prezydent Kais Saied zapewnił Radę Bezpieczeństwa Narodowego, że istnieje „przestępczy plan” zmiany „składu demograficznego Tunezji” – nie przestaje spadać. „Boom migracyjny nastąpił po pandemii COVID-19, ponieważ ludzie przybyli tu do pracy, a miasto przeszło metamorfozę. Przemówienie prezydenta poprzedzała lokalna aktywność, dawało się zauważyć znaczącą obecność kobiet sprzedających towary w medynach. Był to ksenofobiczny argument dla faszystowskich i radykalnych grup, które twierdziły, że [migrantów] jest wielu. Według ich twierdzeń miało ich być ponad milion, co było całkowitą nieprawdą. Stopniowo zaczęła wzrastać nienawiść na portalach społecznościowych, a przemówienie prezydenta wywołało między 25 lutego a 10 marca falę agresji na ulicach, eksmisje lokatorów i zwielokrotniły się zwolnienia” – wyjaśnia Franck Yotedje, dyrektor organizacji Afrique Intelligence. Yotedje koordynujący również numer alarmowy w Safakisie, który tunezyjskie społeczeństwo obywatelskie uruchomiło kilka godzin po przemówieniu Saieda, aby pomóc zaatakowanym migrantom. W mieście zapewniono pomoc (zdrowotną, prawną i mieszkaniową) ponad tysiącu osób i skoordynowano działania z ambasadami, aby ułatwić dobrowolny powrót kolejnym dwóm tysiącom migrantów z Mali, Senegalu, Gwinei, Wybrzeża Kości Słoniowej, Kamerunu i Nigru. „Zwielokrotniły się wyjazdy drogą morską. Wyspa Lampedusa (180 kilometrów od Safakisu) stała się przeludniona, a w katastrofach statków zginęło wiele osób. W ciągu jednego tygodnia z morza zawrócono ponad 60 łodzi” – dodaje.

Po tej napiętej sytuacji, nowej w kraju Maghrebu, nastąpił względny spokój narzucony przez miesiąc Ramadan, kiedy kraj zmienia swój harmonogram – ludzie powstrzymują się wówczas od jedzenia i picia aż do zachodu słońca, a także przyjmują bardziej spokojną i miłosierną postawę. „Migranci przeżyli traumę i nie chcieli opuszczać swoich domów, ranni odmawiali udania się do szpitala z obawy przed atakiem, a studenci porzucali swoje zajęcia” – potwierdza Yotedje.

Wzrost „nacjonalistycznego i patriotycznego nastroju” u najważniejszej postaci politycznej w kraju wyzwolił nienawiść, która dotąd wydawała się stłumiona. Ghofrane Binous, prezenterka i aktywistka, która próbowała wejść do polityki w 2021 r., należy do 15% czarnej populacji Tunezji. Ona również została dotknięta falą rasistowskich ataków. „Nie jesteśmy przyzwyczajeni do widoku czarnoskórej osoby zajmującej się polityką, mówiącej o gospodarce, kwestiach społecznych, wyrażającej swoją opinię i analizującej to, co dzieje się w kraju… Tunezyjczycy są zaskoczeni, że czarnoskóra kobieta w telewizji mówi o tematach tabu. Jesteśmy krajem, który normalizuje i akceptuje paternalizm, który szuka ofiar, a nie ludzi odnoszących sukcesy, którzy myślą swobodnie i mówią tak, jak jest”.

Binous twierdzi, że jako pierwsza publicznie powiedziała, że „prezydent jest faszystą i rasistą” i myli czarnoskórych Tunezyjczyków z mieszkańcami Afryki Subsaharyjskiej. „Zaczęłam prowadzić kampanię przeciwko prezydentowi i wpadłam w kłopoty, otrzymywałam groźby… Pojawiły się strony internetowe proszące prezydenta o wydalenie mnie i Subsaharyjczyków… W radiu robiłam, co mogłam, ale w domu narastał we mnie strach. Zatrudniłam prawnika i złożyłam skargę” – wyjaśnia kilka dni po wzięciu urlopu, podczas którego ma zdecydować, czy chce kontynuować walkę z rasistami czy opuścić kraj.

Rasizm instytucjonalny

„To był dyskurs, założenie, że jesteśmy krajem rasistowskim. Od lat mówiono, że istnieje systematyczna dyskryminacja ze strony państwa. Saied mówił, że nie jest rasistą, że ma krewnego, który ożenił się z Subsaharyjką… To absurdalne i śmieszne, powinien był odnieść się do czarnoskórych Tunezyjczyków i zapewnić, że nie może być rasistą, skoro część populacji kraju jest czarna. Jego problem polega na tym, że nie dostrzega, że w Tunezji są również czarni ludzie. On myśli, że nie jesteśmy tacy jak on” – podsumowuje Binous.

Biurokracja administracyjna pozwala osobom, które wjeżdżają do kraju legalnie, na przekroczenie trzymiesięcznego okresu pobytu turystycznego, jednak wówczas stają się one nielegalnymi migrantami. Sytuacja ta jest powszechna zarówno wśród studentów z krajów subsaharyjskich, którzy odnawiają swoje pozwolenia na pobyt na kilka miesięcy przed ich wygaśnięciem, jak i wśród europejskich pracowników, którzy mają możliwość zrobienia sobie krótkiej przerwy poza granicami kraju, aby zresetować „licznik” swojego pobytu w kraju. Wszyscy jednak przy wyjeździe z Tunezji muszą uiścić opłatę w wysokości 20 dinarów (około sześciu euro) za każdy dzień nieuregulowanego pobytu. „Znaczna liczba migrantów w kraju ma nieuregulowaną sytuację, co koreluje ze wzrostem niepewności. Z perspektywy społeczno-ekonomicznej istnieje negatywna narracja dotycząca śmierci, katastrof statków, potrzeby pomocy ze strony organizacji międzynarodowych, migrantów objętych pomocą… Ale obowiązkiem państwa jest opieka nad nimi. Jest też narracja strachu, nędzy. To obraz, który przeraża ludność i sprawia, że migrant jest postrzegany bardziej jako ciężar niż szansa. A przecież oni pracują na rzecz rozwoju lokalnego, w przemyśle. Naprawdę mają wartość” – podkreśla Yotedje, zwracając uwagę na takie sektory jak hotelarstwo i gastronomia, usługi domowe, opieka nad osobami starszymi i dziećmi oraz budownictwo, które dotknęło znaczne spowolnienie od czasu, gdy tysiące migrantów zdecydowało się opuścić kraj w marcu.

„Kontekst ten był katalizatorem dyskursu o sytuacji społeczno-gospodarczej, kryzysie… Ludność Tunezji osiągnęła stan, w którym chce podnieść swój standard życia. Dała prezydentowi czek in blanco w zamian za utrzymanie stabilności gospodarczej, niezależnie od wizerunku czy stosunków dyplomatycznych. Wiele osób dało się oszukać i zdało sobie sprawę, że pomimo cierpienia i nienajlepszej sytuacji gospodarczej nie można usprawiedliwiać takiego zachowania wobec obcokrajowców czy popadania w populistyczny dyskurs, w którym migranci są odpowiedzialni za sytuację w kraju”.

Koniec wyjątku?

Pomiędzy sytuacją w Libii (na południowo-wschodniej granicy) dotyczącą przepływu migrantów, który został opisany jako niewolnictwo ze względu na przetrzymywanie ich pod przymusem przez handlarzy ludźmi i radykalne grupy, a represjami policyjnymi w Algierii (na zachodzie) Tunezja aż do przemówienia Saieda i ksenofobicznych ataków z marca i lipca tego roku była umiarkowanym krajem, w którym można było pracować, by zaoszczędzić pieniądze i kontynuować migrację. Yotedje martwi się o przyszłość. „Pod względem administracyjnym sprawy idą coraz gorzej. Studentów uważa się za osoby o nieuregulowanym statusie, a pracowników, którzy nie mają pozwolenia na pobyt, ponieważ otrzymują tylko pozwolenia tymczasowe, które musi być odnawiane co roku. Moje wygasło w lutym – podkreśla Yotedje. – Z tymczasowym pozwoleniem na pobyt nie możemy nic zrobić ani w banku, ani wynająć mieszkania, bo wszyscy proszą o ostateczne pozwolenie. Studenci nie otrzymają pieniędzy, okazując tylko paszport. Zrobiliśmy więc krok do tyłu. Ludzie są zdesperowani, żyją pomiędzy psychozą a strachem”.

Kilka organizacji, z którymi konsultowano się w Tunisie, stolicy Tunezji, i w Safakisie, wskazuje, że istnieje bezpośredni związek pomiędzy migracją, handlem ludźmi i dyskryminacją rasową, zarówno dla tych, którzy przylatują na lotnisko legalnie i są tu większością, jak i dla tych, którzy potajemnie pokonują granicę lądową. Studenci z krajów subsaharyjskich za studia na publicznych uniwersytetach płacą dziesięć razy więcej niż Tunezyjczycy, dlatego istnienie prywatnych szkół, które przyjmowały tylko zamożnych studentów z innych krajów afrykańskich, jest obecnie zagrożone. „Studenci przenieśli się do Maroka lub Turcji, a ci z większymi zasobami przenoszą się do Kanady” – podsumowuje Yotedje.

Baraa Bahri pracuje w organizacji We Youth która w 2013 r. zorganizowała pierwszy klub debat dla młodych ludzi, by nauczyć ich argumentacji i angażowania się w życie publiczne. Dziesięć lat później organizacja ta jest obecna w całym kraju i ma ponad 70. członków. Jest też częścią ruchu obywatelskiego, który protestuje przeciwko takiej niesprawiedliwości jak ta, której doświadczają migranci w Tunezji. „Wierzymy, że młodzi ludzie mogą wprowadzić zmiany, ponieważ są przyszłością kraju, ale żeby to osiągnąć, wszyscy potrzebujemy dostępu do tych samych możliwości” – wyjaśnia Bahri doskonałym angielskim, dalekim od francuskiego kolonializmu językowego.

Podczas marcowych ataków rasistowskich organizacja We Youth angażowała się w ochronę i dystrybucję podstawowych dóbr dla osób prześladowanych ze względu na kolor skóry. „Zmobilizowaliśmy młodych ludzi do pomocy, chociażby mieszkańcom Afryki Subsaharyjskiej w chwilach największego napięcia” – dodaje Bahri, rzecznik ludzi, którzy podczas rewolucji w roku 2011 byli nastolatkami i dla których autorytaryzm Ben Alego jest czymś odległym.  

Malik Kadi, dziennikarz i członek Organu ds. Przeciwdziałania Handlowi Ludźmi, uważa, że zagraniczna siła robocza jest potrzebna pomimo prawie miliona bezrobotnych w kraju. „Problemem są migranci przybywający z Wybrzeża Kości Słoniowej. Obywatele tego kraju nie potrzebują wizy i mogą przebywać w Tunezji tak jak Europejczycy. Jest to szlak migracyjny znany handlarzom, więc migranci wpadają w niepewną, nieuregulowaną sytuację, narażając się na wyzysk. Łatwo jest ich znaleźć pracujących jako kelnerzy w restauracjach i kawiarniach czy sprzątających w domach lub w firmach, z którymi nie mają umowy. Nieuregulowana migracja otwiera drzwi do innych przestępstw, jak np. sprzedaży dzieci, na którą zezwalają rodzice migranci, aby poradzić sobie w trudnym momencie. Należy wszcząć alarm, przypominając, że w kraju nie ma prawa migracyjnego, uchodźczego ani azylowego. Tunezja jest już policjantem dla UE, w szczególności dla Włoch” – podsumowuje.

Tunezyjskie Forum Praw Gospodarczych i Społecznych przeprowadziło szczegółowe badanie w celu przypatrzenia się sytuacji migracyjnej w kraju. Zdecydowanie potępia skutki rasistowskiego zwrotu na swoim terytorium i zwraca uwagę na jego konsekwencje społeczno-gospodarcze. W ciągu pierwszych sześciu miesięcy 2023 r. liczba wyjazdów z Tunezji wzrosła pięciokrotnie: 34761 migrantów, z czego 20 tys. w samym lipcu przybyło na Lampedusę z tego północnoafrykańskiego kraju.

Włochy przyjmują 65% migrantów, którzy nielegalnie przedostali się do Europy. W podziale na pochodzenie – spośród tych, którzy opuścili wybrzeża Tunezji – 22% pochodziło z Gwinei, 11% z Wybrzeża Kości Słoniowej, 8% z Egiptu i 7% z Tunezji.

Szacuje się, że podczas pierwszej fali ataków rasistowskich prawie połowa migrantów w Tunezji opuściła kraj. Druga fala, która miała miejsce po wizycie prezydenta w Safakisie na początku lipca i śmierci młodego Tunezyjczyka w bójce, w kolejnych dniach doprowadziła do porzucenia ponad 1500 osób na granicach Libii i Algierii bez jedzenia i wody w temperaturach sięgających 50 stopni Celsjusza. Co najmniej 20 z nich zmarło z głodu.

Sytuacja ta nie przeszkodziła delegacji europejskiej – składającej się z przewodniczącej Komisji Ursuli von der Leyen oraz premierów Włoch i Holandii – w osiągnięciu porozumienia o „strategicznym partnerstwie”, które obejmuje między innymi wypłatę 105 milionów euro Tunezji w celu wzmocnienia współpracy w zakresie kontroli przepływów migracyjnych.

Zniweczone marzenia

Désiré, 31-latek z Wybrzeża Kości Słoniowej, został zwabiony do Tunezji 14 czerwca 2017 r. Obiecano mu, że po przybyciu do kraju Maghrebu czeka na niego kontrakt na profesjonalną grę w piłkę nożną podczas jego studiów informatycznych. „Skontaktował się ze mną mężczyzna z Tunezji, który przekonał mnie, że jest menadżerem drużyny w Safakisie. Wysłał mi zdjęcia i zaproszenie”. Jednak już w ciągu pierwszych kilku godzin w Tunezji zaniepokoiły go pewne szczegóły, ale pozostał ufny aż do chwili, kiedy zaledwie 24 godziny później znalazł się w dużym domu i właściciel wyjaśnił mu, jakie będą jego obowiązki w zakresie ogrodnictwa, opieki nad psami i konserwacji. „W marcu widziałem straszne rzeczy. Widziałem, jak jeden człowiek zabija drugiego. Widziałem aresztowania. Chodzili od drzwi do drzwi. Gdyby to burmistrz mówił o rasizmie, ale to był prezydent kraju… Ludzie poszli za nim”– wyjaśnia Désiré. Jest głęboko przekonany, że Tunezyjczycy będą tego żałować, ponieważ potrzebują migrantów w swoim codziennym życiu.

tekst i zdjęcia: CARLA FIBLA GARCÍA-SALA