Spotkania z Bogiem

Na wielu stronach Ewangelii możemy przeczytać, że Pan Jezus gdzieś przyszedł, którędyś przechodził, kogoś spotkał… Chyba nikt nie ma wątpliwości, że Słowo Boże jest wciąż żywe, że Bóg przychodzi dziś do nas tak jak ponad dwa tysiące lat temu. Ale czy my jesteśmy tego świadomi?

Jakiś czas temu natrafiłem w Internecie na pewien film. Otóż trzech młodych chłopaków wyruszyło na pielgrzymkę, nie zabierając ze sobą ani jedzenia, ani pieniędzy. Ta ich kilkudniowa pielgrzymka na Jasną Górę była czasem zaufania Bogu, spotkaniem z Nim, a jednocześnie dogłębnym spotkaniem z samymi sobą. We mnie również narodziło się pragnienie przeżycia takiego doświadczenia. Powierzyłem to Panu Bogu i zacząłem czekać, aż On sam wybierze odpowiedni ku temu czas i wyznaczy cel mojej drogi. Żyłem tą myślą i tak po kilku miesiącach zdecydowałem się pójść do Wilna. Do Matki Bożej Ostrobramskiej i Jezusa Miłosiernego. Nikt z przyjaciół nie mógł mi towarzyszyć. Podobnie jak dwa lata temu do grobu św. Jakuba w Santiago de Compostela. Widać i tym razem Pan Bóg chciał, żebym szedł tylko ja i On.

Szczęść Boże

W połowie sierpnia wyruszyłem pociągiem z Krakowa do Suwałk. Po wielu godzinach podróży dotarłem na miejsce. Przeżegnałem się i tak oto w Suwałkach rozpocząłem swoją pielgrzymkę do Wilna. Do przejścia miałem niecałe 200 kilometrów, jednak dokładną trasę wyznaczałem sobie z dnia na dzień. Pierwszego dnia, kiedy uszedłem kilka kilometrów, usłyszałem głośne „Szczęść Boże”. Jakaś kobieta pozdrowiła mnie tymi słowami, obdarzając jednocześnie serdecznym uśmiechem. Chwilę później znów usłyszałem to samo pozdrowienie. Tym razem od dwojga młodych ludzi. „Jakie to ważne, kiedy nieznane osoby potrafią dostrzec w nas Boga” – pomyślałem.

Kończyłem właśnie pierwszy dzień pielgrzymowania i szukałem miejsca pod namiot, by spokojnie przenocować. Szedłem polną drogą wzdłuż zarośniętego bujną roślinnością jeziora Wigry, gdy naprzeciwko zobaczyłem nadjeżdżającego rowerzystę. Dowiedziałem się od niego, że w tej okolicy za rozbicie namiotu trzeba zapłacić. „Jeśli nie jesteś zbyt zmęczony, to trzy kilometry dalej jest inne jezioro. Tam znajdziesz wspaniałe miejsce na namiot za darmo”podpowiedział mi pan Tomek, proponując jednocześnie swoją pomoc w potrzebie. I rzeczywiście tamtego dnia miejsce na niewielkiej plaży przy pięknym jeziorku stało się moim domem. Tego wieczoru uświadomiłem sobie, jak niezwykle delikatny jest Bóg, kiedy się do nas zbliża, przechodzi obok nas i się zatrzymuje… Niczego nie narzuca, tylko mówi: „Jeśli nie jesteś zbyt zmęczony, to trzy kilometry dalej jest inne jezioro. Tam znajdziesz wspaniałe miejsce na namiot za darmo”.

Będzie dobrze

Kolejne dni były bardziej męczące. Któregoś razu na odpoczynek wybrałem niewielkie poletko we wsi Poćkuny, około ośmiu kilometrów od granicy z Litwą. Siedziałem przed namiotem, kiedy podeszła do mnie jakaś kobieta. Była wyraźnie przejęta nadchodzącą burzą i moim noclegiem w namiocie. Zdziwiła się, gdy dowiedziała się, że samotnie pielgrzymuję do Wilna. „W tych czasach ludzie się boją i nieufnie patrzą na takich wędrowców. Ale będzie dobrze. Powodzenia” – powiedziała.

Rzeczywiście, jej prognoza pogody sprawdziła się. Przyszła silna ulewa i burza z piorunami. Tej nocy nie było mowy o śnie. Bo choć wiedziałem, że prowadzi mnie Bóg, to jednak strach był ogromny. Przypomniałem sobie wtedy ten fragment z Ewangelii, kiedy uczniowie zwątpili, będąc na łodzi podczas burzy na jeziorze Genezaret. Ja tak jak oni też zwątpiłem, że Jezus jest przy mnie. Bałem się też, że mój namiot nie wytrzyma takiego naporu wody. Kiedy nieco się uspokoiło – jak się wkrótce okazało na chwilę – zwinąłem namiot i ruszyłem przed siebie. Liczyłem, że gdzieś znajdę schronienie. „To nie tak miało wyglądać, nie tak!” – zdenerwowany powtarzałem w myślach. Co kilka minut mijał mnie jakiś samochód, ale nikt się nie zatrzymywał. Zrobiła to dopiero straż graniczna. „Panowie, możecie mnie gdzieś podrzucić?” zapytałem. „A pan jest Polakiem? – zdziwił się jeden z umundurowanych. – Myśleliśmy, że idzie pan nielegalnie z Białorusi. Niestety, nie możemy pana nigdzie podrzucić, bo my tu pilnujemy” – dodał. Powiedzieli jeszcze, że kilkadziesiąt metrów dalej jest przystanek autobusowy, gdzie mogę się schronić przed deszczem. I tak też zrobiłem. Wtedy nie zwróciłem większej uwagi na to, że wzięli mnie za uchodźcę. Wówczas nie wiedziałem o tym, co dzieje się na granicy.

Pomimo ciemności nocy, która dotykała również mojego entuzjazmu, zmęczenia, niewyspania i zdenerwowania, gdzieś tam jednak tliła się we mnie iskierka wdzięczności, że Bóg powiedział mi: „Tam, kawałek stąd, jest przystanek autobusowy”. Kiedy tylko zaczęło świtać, założyłem plecak i ruszyłem w dalszą drogę. Tego dnia wschód słońca był przepiękny. Uwielbiam oglądać wschody słońca w postawie modlitwy. Przypominają mi bowiem o tym, że Bóg nieustannie kontynuuje swoje dzieło stwarzania. Po drodze myślałem sobie, jakie to ważne, żeby docenić każdego napotkanego człowieka, każdy jego gest i słowo, choćby się wydawały nieistotne lub głupie. Przypominałem sobie słowa, które Bóg powiedział mi poprzedniego dnia: „W tych czasach ludzie się boją i nieufnie patrzą na takich wędrowców. Ale będzie dobrze”.

Nie ma problemu

Innego dnia, już na Litwie, późnym popołudniem dotarłem do położonej pomiędzy dwoma dużymi jeziorami wioski, w której był kościół. Próbowałem porozmawiać z miejscowym księdzem o możliwości noclegu, jednak nie mogliśmy się porozumieć. Z pomocą przyszła pewna kobieta, która przyjechała pod kościół. Okazało się, że mówi po angielsku. Powiedziałem, że jestem pielgrzymem i chciałbym wynająć pokój. „Nie ma problemu, ja wszystko księdzu wytłumaczę” – odpowiedziała. Po chwili otrzymałem od proboszcza kartkę z numerem telefonu, gdzie mogę znaleźć nocleg, a moja tłumaczka odwiozła mnie pod wskazany adres. Zanim odjechała, zapytałem, skąd się tu wzięła. Wyjaśniła, że tu się urodziła, a obecnie mieszka w Finlandii. Tego dnia przyjechała odwiedzić miejsca, które są dla niej ważne. I dzięki temu tej nocy spałem w pokoju, mogłem się wreszcie wykąpać w ciepłej wodzie, napić gorącej herbaty, wysuszyć namiot i porządnie opatrzeć obolałe stopy.

Usiądź sobie

Mijały kolejne dni, a z nimi kilometry, które z każdym moim krokiem zmniejszały dystans do celu. Doszedłem do Landwarowa. Tu, nad jeziorem, zaplanowałem nocleg. Przechodząc obok przystanku, spostrzegłem starszego mężczyznę, który uważnie mi się przyglądał. „Dzień dobry – powiedziałem po polsku”. „Dzień dobry” – odpowiedział starszy pan. Okazało się, że jest Polakiem. Pan Kazimierz przesunął się na ławce, mówiąc: „Usiądź tu sobie”. Łzy same napływały do oczu, kiedy ten starszy człowiek mówił: „Tu nasza ojczyzna jest. Choć Polski już tu nie ma, to dla nas wciąż jest! Moi rodzice tu żyli, ja się tu urodziłem. Tutaj dużo Polaków, tutaj Litwinów dużo… Tutaj i katolicy, i ludzie starej wiary, czyli prawosławni też żyją. Razem”.

Po dłuższej chwili rozmowy uścisnęliśmy sobie dłonie i poszedłem dalej. Długo jeszcze myślałem o tym spotkaniu, siedząc wieczorem na pomostku landwarowskiego jeziora. Dziękowałem Panu Bogu, że tego dnia zrobił mi miejsce na ławce, byśmy siedząc razem porozmawiali.

Cisza

W sobotni wieczór dotarłem do Wilna. Niemalże od razu poszedłem pod Ostrą Bramę, ale kaplica, w której mieści się Cudowny Obraz Matki Bożej Miłosierdzia, była już zamknięta. „Przyjdę z samego rana” – pomyślałem i poszedłem dalej w poszukiwaniu sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Ogarnęło mnie wzruszenie, kiedy wszedłem do niewielkiego kościółka na ulicy Dominikańskiej. Na ołtarzu wystawiony był Najświętszy Sakrament, a w tle znajdował się obraz Jezusa Miłosiernego. Ten pierwszy, namalowany przez Eugeniusza Kazimirowskiego według osobistych wskazówek siostry Faustyny. Na to spotkanie bardzo czekałem i szedłem osiem dni, żeby tu się znaleźć. Siedząc w ciszy, z radością wpatrywałem się w Jezusa. Uświadomiłem sobie, jakie to ogromne błogosławieństwo, że mogę być w tym miejscu.

Z samego rana powróciłem pod Ostrą Bramę. Wszedłem do niewielkiej kaplicy, w której ujrzałem Cudowny Obraz Matki Bożej Miłosierdzia, którą nazywamy Ostrobramską. Z ogromną radością i wzruszeniem klęczałem przed Jej wizerunkiem. Obok mnie modliło się kilka osób. Przyszedłem rano, bo wiedziałem, że później będzie tu tłoczno, każdy bowiem będzie chciał być jak najbliżej cudownego obrazu. I tak oto moja pielgrzymka dobiegała końca. Był to czas spotkań. Spotkań niepowtarzalnych, jedynych, czasem niezrozumiałych, a często przepełnionych radością. Warto szukać Boga w codziennych spotkaniach. Zrozumiałem, że to On zaprosił mnie na tę pielgrzymkę, ponieważ pragnął się ze mną spotkać. Chciał, żebym spotykał Go bez pośpiechu, bez patrzenia na zegarek, sam na sam… A kiedy Wy ostatnio spotkaliście Boga?

tekst: br. Tomek Basiński, MCCJ