Szkoła to przywilej

Wrzesień w Polsce i innych europejskich krajach kojarzy się z końcem wakacji i początkiem nowego roku szkolnego. Nie wszystkich ten fakt napawa radością, gdyż oznacza kres beztroskiego wypoczynku i konieczność powrotu do szkolnych zobowiązań tak dla uczniów, jak i rodziców, nauczycieli i innych pracowników instytucji oświatowych.

Szkoła

Chodzenie do szkoły w Polsce to bardziej obowiązek, a nie z przywilej. Przynajmniej ja miałem taką wizję w czasach, kiedy chodziłem do szkoły. Nieco później zrozumiałem, że nie jest ona ani jedyną, ani tym bardziej oczywistą. Przyzwyczajenie do pewnych rzeczy, z którymi mamy do czynienia na co dzień i które są nam w jakiś sposób z góry zapewnione, sprawia, że stają się one dla nas niezauważalne i bezsporne. Tak może się zdarzyć z powietrzem, pitną woda, elektrycznością, Internetem czy nawet zdrowiem, którymi cieszymy się codziennie, nie myśląc nawet, że mogłoby być inaczej. Tak samo może być z uczęszczaniem do szkoły w przypadku dzieci żyjących w krajach, gdzie dostęp do nauki jest nie tylko oczywisty, ale nawet obowiązkowy. W Europie to najbardziej normalna i naturalna rzecz, nad którą nikt zbytnio się nie zastanawia, a wszystkie dzieci w wieku szkolnym po prostu chodzą do szkoły, bo tak to już jest. Umiejętność pisania i czytania jest jedną z podstawowych zdolności zapewnionej nam przez społeczeństwo już w bardzo młodym wieku. Jednak nie jest tak wszędzie. Pierwszą dorosłą osobą nieumiejącą czytać ani pisać poznałem w Neapolu, we Włoszech. Była to starsza kobieta pochodząca z biednej dzielnicy. Jej dzieciństwo przypadło na czasy II wojny światowej i okres powojenny, w którym system szkolnictwa w Neapolu nie funkcjonował zbyt dobrze, a obowiązku uczęszczania do szkoły nie trudno było ominąć. Pamiętam, jakie wrażenie wywarła na mnie jej prostoduszna prośba, żeby jej przeczytać z gazety artykuł o Diego Maradonie, który w swych „neapolitańskich” czasach bywał częstym gościem jej rodziny. Po przylocie do Sudanu Południowego osoby nieumiejące czytać ani pisać przestały już mnie dziwić, gdyż ich liczba sporo przewyższała i nadal przewyższa tych, którzy taką umiejętność posiadają.

Niski poziom edukacji

Jednym z najbardziej znaczących problemów, z jakimi boryka się społeczeństwo tego kraju, jest właśnie niski poziom edukacji i ograniczony do niej dostęp. Historia edukacji w Sudanie Południowym naznaczona jest konfliktami zbrojnymi, które znacząco utrudniły rozwój systemu szkolnictwa. W wyniku długoletniej wojny domowej, która zakończyła się dopiero w roku 2005 podpisaniem porozumienia pokojowego, infrastruktura edukacyjna była w ruinie. Brakowało nauczycieli, szkół i materiałów edukacyjnych. W momencie uzyskania niepodległości w roku 2011 wskaźnik alfabetyzacji wśród dorosłych wynosił tu zaledwie 27%, co było jednym z najniższych wyników na świecie. Dziś, po 13 latach istnienia tego państwa i wysiłków misjonarzy oraz różnych organizacji pozarządowych, ten odsetek wzrósł do 35,5%,, co i tak plasuje Sudan Południowy na bardzo wysokim poziomie w rankingu państw z największym wskaźnikiem analfabetyzmu. Tutaj uczęszczanie do szkoły nie jest rutynowym obowiązkiem. Jest przywilejem.

Yirol

W miejscowości Yirol, gdzie spędziłem sześć lat swojego misyjnego życia, możliwość uczęszczania do szkoły była czymś, czego pragnęła większość dzieci. Ale to wynik pewnego procesu. Praktycznie do roku 2000 miejscowa ludność nie miała pojęcia, czym jest szkoła. Kiedy jeden z naszych misjonarzy założył tam pierwszą taką placówkę, rodzice nie chcieli posyłać do niej dzieci, gdyż uważali to za stratę czasu. Gdy misjonarze namawiali ich, aby posyłali swoje pociechy do szkoły, to posyłali te, które nie radziły sobie z pracami domowymi i z zajmowaniem się posiadanym bydłem. Trzeba było około dziesięciu lat, aby ludzie przekonali się do wartości edukacji i zaczęli posyłać dzieci na lekcje. W czasach, kiedy byłem za te szkoły odpowiedzialny, chętnych do uczęszczania było już tak wielu, że musieliśmy zamykać listy zapisów, zostawiając poza nimi mnóstwo chętnych. Klasy pękały w szwach, nierzadko mając nawet 70-80 uczniów w jednej grupie.

Rola misjonarzy

Misjonarze kombonianie są obecni w Sudanie Południowym od wielu dziesięcioleci i od zawsze starali się angażować w edukację. Wynika to z naszego przekonania, że nauka jest kluczem do rozwoju i pokoju. Z pomocą darczyńców staramy się budować przedszkola, szkoły podstawowe i średnie. Angażujemy się także w prowadzenie programów edukacyjnych i szkoleń nauczycieli, a także w różnorodny sposób wspieramy uczniów, np. dostarczając im niezbędnych materiałów edukacyjnych. Podążając za św. Danielem Combonim, który poświęcił swoje życie na służbę „najbiedniejszym i najbardziej opuszczonym” mieszkańcom globu, staramy się koncentrować na obszarach wiejskich, gdzie dostęp do edukacji jest najtrudniejszy, a wskaźnik analfabetyzmu najwyższy. Dzięki naszym wieloletnim wysiłkom i pracy coraz więcej dzieci ma dostęp do nauki, ale mimo to dysproporcja pomiędzy liczbą dzieci w i liczbą szkół jest tu nadal bardzo duża. Wciąż jest mnóstwo dzieci, które pragną pójść do szkoły, ale z różnych przyczyn pójść nie mogą.

Brak nauczycieli

Jednym z głównych problemów, z jakimi spotykamy się przy zakładaniu i prowadzeniu szkół, to brak wykwalifikowanej kadry. Większość nauczycieli uczących w szkołach podstawowych to absolwenci szkół średnich. Moi współbracia i misjonarze z innych zgromadzeń organizują regularne szkolenia i kursy dla lokalnych nauczycieli, pomagając im w podnoszeniu poziomu swoich kwalifikacji i umiejętności pedagogicznych. W ten sposób starają się podnieść jakość nauczania w naszych edukacyjnych placówkach.

W Sudanie Południowym, który przez wiele lat cierpiał z powodu konfliktów zbrojnych, ważna jest też edukacja w kierunku budowania pokoju i rozwiązywania konfliktów. Szkoła nie tylko powinna dawać wiedzę, ale także wychowywać i w jakiś sposób kształtować społeczeństwo. Staramy się więc prowadzić programy edukacyjne, które promują pokój, zrozumienie międzykulturowe i rozwiązywanie konfliktów. Ich celem jest wpojenie dzieciom i młodzieży wartości dialogu, współpracy i tolerancji, co jest kluczowe dla budowania stabilnego i pokojowego społeczeństwa.

Wyzwania

Wyzwań w naszej pracy nie brakuje, ale wiara w powołanie i chęć do pracy na rzecz Sudanu Południowego dają siłę, aby się nie poddawać. Staramy się robić wszystko, aby tę pomoc zapewnić i przez to być świadkami obecności kochającego Boga. Jak już wcześniej wspomniałem, poziom oświaty w tym kraju jest jeszcze na niskim poziomie, ale jest nadzieja na to, że z biegiem czasu i zaangażowaniem rządu, misjonarzy oraz różnych organizacji pozarządowych będzie się ciągle poprawiać. I tego właśnie życzę zarówno sobie samemu, jak i całemu narodowi Sudanu Południowego.

tekst i zdjęcia: br. Jacek Pomykacz MCCJ

Dzień „zamiatania” grobów

W kulturze chińskiej dniem pamięci o zmarłych nie jest 2 listopada, ale 4 lub 5 kwietnia, który jest nazywany „Dniem zamiatania grobów” 清明節”. To jedno spośród najważniejszych tradycyjnych świąt w tej kulturze. Jest to oczywiście dzień wolny od pracy. Już w przeddzień święta większość ludzi udaje się w swoje rodzinne strony, aby pójść na cmentarz i zrobić porządki – oczyścić groby z zarastającej trawy, a potem zapalić kadzidło albo też ofiarować na talerzu owoce. Czasem ktoś odmawia jakiś poemat o zmarłych – coś w rodzaju modlitwy. Tutaj nikt nie zapala na grobach świec czy zniczy, bo nie ma takiego zwyczaju. Bardzo rzadko także składane są kwiaty. Natomiast podstawową czynnością – wręcz niezbędną – jest zapalenie kilku pałeczek kadzidła i wetknięcie ich do wcześniej przygotowanego spodka zwykle wypełnionego ryżem. Trzymając w ręce kadzidełka, trzeba kilkakrotnie pokłonić się przed grobem zmarłych. W ten sposób ludzie wyznający buddyzm czy taoizm, jak też nie wyznający żadnej religii oddają cześć wszystkim przodkom i zmarłym. Zupełnie inaczej jest wśród katolików, dla których najważniejsza jest wtedy Msza Święta w intencji zmarłych, zwykle odprawiana w katolickiej części cmentarza albo w najbliższym kościele.

Nie wszyscy jednak z różnych powodów mogą wyjechać na groby swoich przodków, dlatego większość ludzi ma w swoich domach tzw. 牌位 „tabliczkę pamiątkową”, gdzie z tyłu umieszcza się kartki z imionami i nazwiskami zmarłych z rodziny. W dniu zmarłych zapala się kadzidło i czyni pokłony, stojąc przed tabliczką umieszczoną w jednym z pokoi. Małe tablice ustawia się często na tzw. „ołtarzu dla zmarłych” znajdującym się zwykle w tylnej części kościoła katolickiego. W ten sposób wierni przychodzący na Mszę św. mają okazję odmówić modlitwę za zmarłych, a wychodząc z kościoła zatrzymać przed nimi i w ciszy pomodlić za bliskich, którzy już odeszli do wieczności.

W kulturze chińskiej poza tym jednym dniem nie ma innego czasu publicznej pamięci o zmarłych. Zdarza się, chociaż coraz rzadziej, że jest jeszcze praktykowany zwyczaj przechowywania urn z prochami najbliższych we własnym domu. Stoją one zwykle w pokoju na jakimś godnym miejscu. Jeżeli jest to rodzina katolicka, wówczas nad urnami wisi krzyż. Brałem kiedyś udział w takiej ceremonii, kiedy po Mszy św. pogrzebowej i kremacji zwłok urnę z prochami matki przywieziono do domu, w którym mieszkała za życia. Postawiono ją na półce obok urny z prochami jej męża zmarłego przed kilku laty.

Można więc śmiało powiedzieć, że świat żywych jest tu na co dzień zjednoczony ze światem zmarłych. Rodzina mieszkająca w takim domu codziennie modli się nie tylko za rodziców, którzy już odeszli, ale również z nimi, bo urny z ich prochami i zdjęciami stoją w pokoju. Na pytanie, czy domownicy nie boją się tak bliskiej obecności zmarłych, usłyszałem odpowiedź: „Ojcze, ależ dlaczego? Przecież za ich życia mieliśmy bardzo dobre relacje i nigdy mnie nie „straszyli”, to dlaczego mieliby to robić teraz, kiedy odeszli do Boga, który ich dobroć jeszcze powiększa i czyni świętymi w niebie? Naprawdę nie musimy się ich obawiać”. No cóż, tak na co dzień praktykowane jest tu świętych obcowanie.

tekst i zdjęcia: o. Adam Szpara MCCJ

Wspomnienie św. Daniela Comboniego

Papież Jan Paweł II ogłaszając świętość Daniela Comboniego powiedział: Poświęcił on wszystkie zasoby swej bogatej osobowości i głębokiego życia duchowego, aby Afryka – kontynent, który tak bardzo miłował – mogła poznać i przyjąć Chrystusa. Daniel Comboni wezwany przez Boga do służby misyjnej wybrał pracę właśnie wśród ludów Afryki, które wówczas wydawały mu się „najbardziej potrzebującymi i opuszczonymi na świecie”. Wszyscy zwątpili w skuteczność misji w tym regionie, z wyjątkiem Daniela Comboniego. W czasie modlitwy przy grobie św. Piotra w Rzymie, doznał niezwykłego oświecenia i zaraz przelał na papier swój którego treść można wyrazić krótko: „Zbawić Afrykę przez Afrykańczyków”. Przekonał do tego planu papieża Piusa IX oraz Kongregację Rozkrzewiania Wiary i podjął wiele podróży w całej Europie, aby przygotować jego realizację. W 1877 roku otrzymał sakrę biskupią i stał się pierwszym działającym biskupem, któremu powierzono Wikariat Apostolski Centralnej Afryki, ze stolicą w Chartumie, najtrudniejszy i terytorialnie największy na świecie. Jedyną rzeczą na której mu zależało – jak sam pisał z Chartumu, miesiąc przed śmiercią – było nawrócenie Afryki: …to jest jedyna i prawdziwa pasja mojego życia i taką pozostanie aż do śmierci; wcale nie wstydzę się o tym mówić. Pokonując wiele trudności objechał całą Europę z mottem na ustach: „Afryka albo śmierć”.

Jakże nie wspomnieć dziś z miłością i troską o ludach Afryki? Ta afrykańska ziemia bogata z zasoby ludzkie i duchowe, nadal doświadcza licznych trudności i boryka się z wielkimi problemami. Za wstawiennictwem św. Daniela comboniego wołajmy o misjonarzy, którzy z radością i otwartością pragną głosić Ewangelię szczególnie na kontynencie afrykańskim. Ja umieram, ale moje dzieło nie umrze, mówił na łożu śmierci bp Daniel Comboni. I tak się stało! Po dziś dzień misjonarze kombonianie, siostry kombonianki, świeccy misjonarze kombonianie, wspólnie z ogromną liczbą przyjaciół i współpracowników, przeniknięci tym samym duchem tworzą wielką rodzinę komboniańską, kontynuując dzieło zapoczątkowane przez świętego założyciela Daniela Comboniego.

Dziś, 10 października, wspominamy św. Daniela Comboniego, modlimy się za całą rodzinę komboniańską. Dziękujmy Bogu za wspaniałe świadectwo wiary i heroicznej misji bpa Daniela Comboniego. Prośmy dziś Maryję, abyśmy wszyscy, jak jedna wielka rodzina, zechcieli czynnie zaangażować się w budowanie lepszej przyszłości na kontynencie afrykańskim. A całej RODZINIE KOMBONIAŃSKIEJ życzymy, by z radością, miłością, dobrocią i pokojem służyli drugiemu człowiekowi. Niech dzięki Nim coraz więcej ludzi pozna i pokocha misje.

Tagi: ,

Mozambijczycy chwalą Boga w nowych kaplicach

Dzięki akcji przeprowadzonej w 2023 roku przez Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. Ks. Piotra Skargi udało się zebrać 75 tysięcy dolarów i wybudować trzy solidne kaplice w parafii Carapira w Mozambiku, prowadzonej przez misjonarzy kombonianów. Nowe miejsca modlitwy i katechezy są już poświęcone przez biskupa, wyposażone i użytkowane. Dodatkowo zakupiono 100 egzemplarzy Pisma Świętego w lokalnym języku macua, które będą służyły do pracy duszpasterskiej w najdalszych zakątkach parafii.

Według rankingu rozwoju społecznego (HDI) Mozambik jest 11. najbiedniejszym państwem na świecie. W prowincji Cabo Delgado od 2017 roku trwa wojna wywołana przez terrorystów muzułmańskich, którzy często atakują placówki misyjne i zabijają chrześcijan. W kraju panuje wysoka śmiertelność niemowląt, niski poziom edukacji i ograniczone perspektywy rozwoju, zwłaszcza dla młodych osób.

Misjonarze kombonianie posługują w Mozambiku od 1947 roku. Obecnie pracują w 12 wspólnotach i zajmują się ewangelizacją, edukacją i formacją młodych mężczyzn, którzy odkryli w sobie powołanie misyjne. Jedną z parafii prowadzonych przez misjonarzy kombonianów w Mozambiku jest parafia Carapira, położona w diecezji Nacala, w prowincji Nampula. W marcu 2022 roku została bardzo ciężko doświadczona przez cyklon tropikalny Gombe, który zniszczył domy, drogi, mosty, pola uprawne i kaplice. Parafia jest bardzo rozległa (około 800 km2), składa się z 95 wspólnot oddalonych od kościoła parafialnego, które najczęściej modlą się w lichych kaplicach zbudowanych z gliny i krytych strzechą. Po przejściu cyklonu większość tych miejsc została całkowicie zrujnowana.

W ramach przeprowadzonej akcji wysłaliśmy do Przyjaciół naszego Stowarzyszenia folder informujący o bardzo trudnym losie ich afrykańskich braci w wierze. Dzięki naszym Dobrodziejom udało się zebrać wystarczającą sumę, żeby zbudować trzy przestronne, murowane kaplice (7 na 15 metrów) o konstrukcji zbrojonej, z metalową więźbą dachową i krytych blachą. Wyposażone są w ławki, stacje Drogi Krzyżowej, krzyże i wizerunki Matki Bożej Niepokalanie Poczętej – patronki Mozambiku, patronów parafii oraz św. Daniela Comboniego. Budynki te przez dziesiątki lat będą miejscem modlitw, celebracji liturgicznych i katechezy, a także materialnym śladem solidarności między katolikami na całym świecie.

Efekty tej kampanii można zobaczyć tutaj:

https://dlamozambiku.pl/

Misjonarze kombonianie składają serdeczne podziękowania Stowarzyszeniu Kultury Chrześcijańskiej im. Ks. Piotra Skargi i wszystkim osobom, które duchowo i finansowo wsparły akcję.

Należy wspomnieć, że to kolejna współpraca Stowarzyszenia z kombonianami. W 2019 roku dzięki wsparciu Stowarzyszenia wybudowano dwie kaplice w prowadzonej przez misjonarzy z tego zgromadzenia parafii Yirol w Sudanie Południowym. Więcej o tamtej akcji można przeczytać pod linkami: www.kombonianie.pl/kaplice-w-sudanie-poludniowym

https://dlasudanu.pl/

 

Piknik misyjny u Kombonianów

„Dajmy dzieciom szansę!” 

Kolejny Piknik misyjny u misjonarzy kombonianów odbędzie się w niedzielę 8 września na ulicy Skośnej 4 w Krakowie. Tegorocznym hasłem będą słowa „Dajmy dzieciom szansę!”.

Piknik misyjny na stałe wpisał się w kalendarz wydarzeń kulturalnych i charytatywnych Krakowa, a dom zakonny misjonarzy kombonianów tradycyjnie już na kilka wrześniowych dni staje się areną działań misyjnych.

Organizatorzy pikniku – Stowarzyszenie „Twoja Misja” oraz Świeccy Misjonarze Kombonianie we współpracy z Misjonarzami Kombonianami Serca Jezusowego – tworzą jedną wspólnotę dzieł skupionych wokół Serca Jezusowego oraz osoby św. Daniela Comboniego.

Piknik misyjny to wydarzenie charytatywne o charakterze rodzinnym, integracyjnym, promującym działalność misyjną i społeczną na rzecz społeczności lokalnych w Afryce i Ameryce Południowej. Jego ubiegłoroczna edycja zgromadziła około tysiąca uczestników.

Celem spotkania jest promocja działalności misyjnej i przybliżanie realiów pracy polskich misjonarzy, zarówno osób świeckich, jak i duchownych. Całkowity dochód z tego przedsięwzięcia przeznaczany jest na wsparcie misjonarzy w Polsce i na świecie, a w tym roku w sposób szczególny na realizację dwóch projektów dla dzieci. Pierwszym jest ośrodek dla dzieci ulicy w Awassie w Etiopii, który prowadzi świecka misjonarka kombonianka Magda Soboka. Bardzo są tam potrzebne środki na codzienne funkcjonowanie ośrodka i utrzymanie dzieci. Natomiast drugim projektem jest zapewnienie posiłków dla uczniów szkoły podstawowej w kenijskiej miejscowości Adu prowadzonej przez siostrę komboniankę Magdę Setlak.

Na uczestników tegorocznego pikniku czekają liczne atrakcje. Jedną z nich będą warsztaty malarskie, które poprowadzi Yared Assefa Negewo, artysta malarz pochodzący z Etiopii. Zaplanowano również warsztaty muzyczne z nauką gry na bębnach afrykańskich, kącik kulinarny, grę terenową, pokazy ratownictwa medycznego, połączone z kursem pierwszej pomocy, oraz stanowisko łucznicze. Będzie też loteria fantowa, aukcja rękodzieł z krajów misyjnych, malowanie twarzy, degustacja misyjnej kawy, popcornu, waty cukrowej oraz zabawa z wielkimi bańkami mydlanymi… Na spotkaniu zaprezentują się zespoły dziecięce i młodzieżowe. Szczególnymi gośćmi tegorocznej edycji pikniku będą: Hypolite Balay z African Music School z Republiki Środkowoafrykańskiej oraz Lidia Jazgar z Piwnicy pod Baranami.

Jeżeli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej na temat pikniku i jego organizatorów, zapraszam na strony internetowe: www.twojamisja.pl oraz www.swieccy.pl

Czekamy na Was w niedzielę 8 września – w godzinach 10:00 – 18:00 – w Krakowie przy ulicy Skośnej 4.

SERDECZNIE WAS ZAPRASZAMY!

Stanisław Żbikowski, ŚMK

Mobilna szkoła

Na granicy Meksyku i Stanów Zjednoczonych przerobiony na klasę szkolną autobus umożliwia edukację dzieciom, które nie mogą chodzić do szkoły. To inicjatywa Fundacji „Yes, We Can World”.

W roku 2019 powstała fundacja non-profit „Yes, We Can World”. Utworzono ją z miłości do dzieci i ich prawa do edukacji bez względu na miejsce zamieszkania, status prawny czy ekonomiczny. Głównym projektem fundacji jest autobus-klasa, który zapewnia naukę dzieciom meksykańskich migrantów oczekającym na azyl w USA. Dzieciom, które z różnych przyczyn nie mogą chodzić do szkoły. Dzieło to stworzyli: Estefanía Rebellón i Kyle Thomas Schmidt, którzy w roku 2018 po raz pierwszy wyruszyli z Los Angeles w kierunku Tijuany z zapasami żywności, ubrań i artykułów higienicznych dla tysięcy ludzi szukających schronienia w Stanach Zjednoczonych. Kiedy na miejscu zobaczyli, jak wygląda sytuacja, zwłaszcza dzieci, zdecydowali, że muszą tu powrócić.

Wniosek o azyl to bardzo długi proces i wymaga czasu. Zanim zostanie on przyznany, mijają tygodnie, miesiące, a nawet lata. W tym czasie dzieci, które muszą stawiać czoła traumom przemocy, porwań, gwałtów i gróźb, nie mają szans na edukację. Wiele z nich jest w ciągłej podróży, co powoduje trudności z uczęszczaniem do szkoły. Dla innych problemem jest bezpieczeństwo, niestabilność gospodarcza, ubóstwo i brak środków transportu.

„Ludzie nie zdają sobie sprawy, że wniosek o azyl to bardzo długi proces. To nie jest tak, że przyjedziesz na granicę, poprosisz o azyl i od tej chwili twoje życie będzie rajem. Czasem zajmuje to dziesięciolecia, dużo pracy i bólu” – mówi współzałożycielka fundacji.

Estefanía marzyła o aktorstwie w Hollywood i dlatego przeprowadziła się do Los Angeles, aby kontynuować swoją już ugruntowaną karierę, ale na ramionach czuła ciężar kryzysu migracyjnego, ponieważ sama jest dzieckiem imigrantów. Pochodzi z Kolumbii. Kiedy miała dziesięć lat, jej rodzina musiała uciekać z kraju, ponieważ Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii (FARC) groziły śmiercią jej ojcu. Rodzice Estefanii byli prawnikami, a ojciec dodatkowo wykładał na uniwersytecie. Po uzyskaniu azylu politycznego w Miami matka podejmowała się różnych prac, również jako opiekunka, a ojciec zatrudnił się w dużej amerykańskiej sieci handlowej Walmart. Po pięciu latach uzyskali tzw. zieloną kartę, a po dziesięciu obywatelstwo amerykańskie.

W roku 2019 Estefanía i Kyle wraz z nauczycielami-wolontariuszami, znalezionymi przez Internet, oraz tysiącem dolarów oszczędności udali się na granicę z namiotami i materiałami potrzebnymi do założenia prowizorycznej szkoły. Początkowo znalazło się kilkoro chętnych dzieci, ale wkrótce ich liczba wzrosła do około pięćdziesięcioro. I wtedy wpadli na pomysł autobusu, w którym można urządzić mobilną klasę i prowadzić zajęcia bliżej schroniska dla migrantów. „Szukaliśmy w Google i na YouTube, jak przekształcić autobus w mobilną klasę” – mówi Estefanía. Po trzech miesiącach pracy w autobusie zamiast 54 siedzeń znalazły się dwa długie biurka i wiele małych krzesełek. Pojazd wyposażono też w przybory szkolne i narzędzia technologiczne. Obecnie trzy autobusy-klasy pokonują duże odległości i docierają do osób, które ich potrzebują. Organizatorzy pragną zapewnić wysoką jakość bezpłatnej edukacji. Starają się eliminować przeszkody, na jakie napotykają rodziny i ich dzieci, które utrudniają dotarcie do szkoły ze względu na znaczną odległość lub koszty transportu. „Yes, We Can” zapewnia dwujęzyczną edukację (w języku angielskim i hiszpańskim) obejmującą takie przedmioty jak matematyka, język angielski i sztuki wizualne.

Fundacja prowadzi ponadto dwa kursy związane z procesem migracji i inteligencji emocjonalnej, które pozwalają dzieciom zrozumieć i wyrazić to, czego właśnie doświadczają, a także pomagają im uporać się z szokiem po przebytej traumie.

„Za każdym razem, gdy tylko mam okazję, dzielę się swoją historią imigranta. Chcę, aby dzieci biorące udział w naszych programach zrozumiały, że bycie migrantem nie jest powodem do wstydu” – mówi Estefanía. Do tej pory dzięki projektowi „Yes, we can” odbyło się ponad 2 mln godzin lekcji, w których uczestniczyło powyżej tysiąca podopiecznych. Jest on skierowany do dzieci (od 3 do 15 lat) z krajów o wysokim wskaźniku migracji, takich jak Meksyk, Honduras, Gwatemala, Salwador, Haiti i Wenezuela. Projekt ten niedawno oficjalnie zatwierdził Sekretariat ds. Edukacji w Meksyku.

Program nauczania w mobilnej klasie obejmuje przedszkole i podstawówkę. Szkoła działa codziennie przez sześć godzin, nie ma wakacji ani ferii zimowych, a jej drzwi były otwarte nawet w czasie pandemii COVID. Dzieci po przybyciu do jednego ze schronisk, które współpracują z fundacją, są zapisywane do odpowiedniej klasy i od razu otrzymują nowy plecak pełen przyborów szkolnych, dwa mundurki i parę butów. Wszystko jest bezpłatne dzięki wsparciu darczyńców.

„W życiu zdarzają się różne sytuacje. Teraz musimy zapomnieć o przeszłości, być odważniejszymi, mądrzejszymi i nigdy się nie poddawać – mówi jedna z uczennic autobusu-klasy. – Chciałabym być jak Estefanía. Bo tak jak ona chcę pomagać dzieciom i budować coś pięknego”.

tekst: Southworld.net

fot. „Yes We Can World” Foundation

fot. „Yes We Can World” Foundation

fot. „Yes We Can World” Foundation

Tagi: ,

Najważniejsze bogactwo Angoli

Najważniejszym bogactwem narodów są ludzie. Angola jest krajem młodym i zamożnym. Odwiedzając jej miasta i wioski, zadziwia dobroć i ciepło, z jakim przyjmują nas mieszkańcy. Aż trudno pojąć, jak to jest możliwe, że kraj z takim potencjałem ludzkim przez wiele lat był gnębiony przez zmorę wojny.

U stóp Morro da Cruz, na południe od Luandy, grupka Angolczyków szykuje się do przeprawy łodzią do wyspy Mussulo. Kiedyś na tych samych wodach miliony niewolników wsiadło na wielkie statki i wywożono ich w nieznane.

Kobieta, stojąc w drzwiach domu, przegląda swoją komórkę, oczekując na kupców jej worków z cementem.

Korzystając z ostatnich promieni słońca, grupka młodych ludzi z luandyjskiej dzielnicy Cazenga próbuje swych sił w zaimprowizowanym meczu piłki nożnej.

Można za pomocą dwóch kijów wspólnie toczyć starą oponę… Dzieci zawsze znajdą jakiś sposób na dobrą zabawę.

Jacob pracuje w warzelni soli w Lobito. Potrzeba co najmniej miesiąca, żeby woda wyparowała i pokazała się upragniona sól.

W kościele parafialnym pw. Matki Bożej z Nazaretu znajdującym się w Luandzie jakaś kobieta trzyma zdjęcie kogoś z rodziny. To jej sposób modlitwy i upraszania wstawiennictwa Matki Bożej dla tej osoby.

Kobieta z dzieckiem na plecach sprzedaje swoje towary na ulicach Benguela. Wiele angolskich rodzin idzie do przodu tylko dzięki uporowi, wytrwałości i sile swoich kobiet.

W ubogich dzielnicach Luandy, stolicy kraju, stoją stłoczone domki, tworząc istne labirynty uliczek i ścieżek. Jedynie miejscowi ludzie są w stanie nie zgubić się w tej prawdziwej gmatwaninie.

tekst: o. Enrique Bayo MCCJ

zdjęcia: José Luis Silván Sen

Tagi: ,

Azjatyckie oblicza Maryi

Choć wydaje się to mało prawdopodobne, wśród azjatyckich niechrześcijan bardzo popularny jest kult Matki Bożej. Maryja stała się międzyreligijnym pomostem i najbardziej uniwersalną postacią religijną na tym kontynencie. Profesor Michael Chamboni, koordynator Azjatyckiej Inicjatywy Studiów Katolickich, wyjaśnia dlaczego.

W najbardziej znanym kościele katolickim w Singapurze nierzadko można zobaczyć wyznawców islamu i hinduizmu zanoszących swoje prośby do Maryi. Ci niezwykli goście przybywają do sanktuarium Matki Bożej Nieustającej Pomocy z wielu powodów. Niektórzy z nich wyjaśniają, że w dzieciństwie uczęszczali do szkoły katolickiej i nabrali zwyczaju składania hołdu Dziewicy Maryi. Modlą się zgodnie ze swoją tradycją religijną, ale Maryję zachowują w swoim życiu duchowym. Nie chcą się nawracać na chrześcijaństwo, ale bardzo cenią Jej postać.

Hinduiści i muzułmanie

Maryję można znaleźć w centrum wielkich międzyreligijnych szlaków Azji poprzez liczne miejsca pielgrzymek. W Indiach tysiące hinduistów udaje się do Matki Bożej z Velankanni (Tamil Nadu), gdzie objawiała się w XVI i XVII wieku. Tam pragną się modlić. Przytłoczeni problemami zdrowotnymi, rodzinnymi czy zawodowymi przyłączają się do katolickich pielgrzymów i u Maryi szukają pomocy. Składają śluby, obiecują ofiary materialne, poprawę życia i inne konkretne działania. Ten ponad wyznaniowy charakter nabożeństw maryjnych może podważyć nasze rozumienie religii. Współcześni ludzie mają bowiem tendencję do wierzenia, że religie są spójnymi zbiorami doktryn zdefiniowanymi przez święte pisma i duchownych. Religie często przedstawiane są jako system wierzeń i praktyk. Jednak w obliczu czci Maryi, którą przejawiają wyznawcy hinduizmu, buddyzmu czy taoizmu, ta rzekomo uniwersalna definicja religii nie sprawdza się. Praktyki religijne nie zawsze mieszczą się w z góry określonych doktrynach i spójnych systemach.

Maryja w domach

Kultu Maryi nie można ograniczać tylko do publicznych miejsc. Jest Ona ważną postacią także w sferze domowej. Jej posągi i obrazy można znaleźć w salonach i sypialniach wielu Azjatów. Dom to istotna sfera ich życia duchowego, będąca punktem przejściowym pomiędzy tym, co mają w sercach, a czego wymaga się od nich w publicznych miejscach kultu religijnego. Jezuita Arystoteles Dy mówi, że w odwiedzanych przez niego chińsko-filipińskich domach można często spotkać Maryję obok posągu Guanyiny, buddyjskiej bogini miłosierdzia, gdzie obydwie otrzymują tę samą ofiarę kadzidła. Dominacja Maryi w intymnej sferze domowej (może tam współistnieć z różnymi tradycjami i praktykami religijnymi) pokazuje, że religii nie można redukować do jej publicznego, nic nie znaczącego duchowo pokazu. Czciciele Maryi pokładają w Niej swoje nadzieje i potrzeby, które często kształtowane są przez tradycje religijne, realia społeczno-polityczne i zwyczaje kulturowe. Ludzie czerpią inspirację z różnych źródeł i tradycji. Dla wielu życie religijne to nie zbiór wierzeń i wytycznych moralnych, ale przede wszystkim relacje międzyludzkie, także z postaciami z innego świata.

Różnorodność nabożeństw maryjnych zachęca nas do ponownego rozważenia zagadnienia istnienia wiary ponad religią. Maryja zaprasza do ponownego przemyślenia religii, rzuca wyzwanie wielu dyskursom na temat dialogu międzyreligijnego. Niektóre partie polityczne w Singapurze, Indiach czy Wietnamie od dawna promują takie rozumienie religii, w którym jest ona przyczyną konfliktów. W ich wyobrażeniu religie czynią ludzi wysoce emocjonalnymi i irracjonalnymi. Dlatego w społeczeństwach multireligijnych państwo „musi” ściśle monitorować religie i przywódców religijnych, aby zapobiec przemocy międzyreligijnej. Taka charakterystyka religii jest także sposobem na usprawiedliwienie kontroli mieszkańców przez rząd – w Indonezji na przykład małżeństwa międzywyznaniowe są nielegalne.

Kult maryjny pozwala na odmienne rozumienie relacji międzyreligijnych. Po pierwsze pokazuje, że religii nie można sprowadzić do z góry określonych i wzajemnie wykluczających się systemów. Żywe religie są bardziej twórcze, mieszane i elastyczne. Po drugie ujawnia, że osoby praktykujące wiarę mogą ignorować ustalone autorytety i oficjalne doktryny religijne, mogą żyć razem, bez zabijania się nawzajem. Pobożni ludzie mogą inicjować szeroką gamę międzyreligijnych nabożeństw i pielgrzymek, by budować jedność w różnorodności społeczno-religijnej.

Maryja jako pomost pomiędzy religiami

Maryja jest międzyreligijnym mostem, który należy do wszystkich. Jest cichą sojuszniczką budowania pokoju międzyreligijnego i zapobiegania przemocy wśród społeczności. Jej uniwersalność w Azji pomaga przemyśleć sposób, w jaki rozumiemy religię, relacje międzyreligijne i przepisy religijne. Pokazuje także, jak przez wieki zmieniał się azjatycki Kościół. Socjolog Thien-Huong Ninh w swojej książce „Rasa, płeć i religia w wietnamskiej diasporze” przedstawia przemiany, jakie w ciągu ostatnich kilku dekad przeszła Matka Boża z La Vang. Nabożeństwo do Niej opiera się na objawieniach z końca XVIII wieku w pobliżu wioski La Vang w środkowym Wietnamie. Do końca XX wieku Matka Boża z La Vang była przedstawiana w stylu europejskim, wyglądała jak mieszkanka Zachodu. Jednak pod koniec lat dziewięćdziesiątych wietnamscy biskupi zainspirowani Van Nhan Tranem, wietnamskim artystą mieszkającym w USA, zaczęli promować Jej wizerunek w tradycyjnym wietnamskim stroju, czyli białych szatach (áo dài) i złotym stroiku. Wkrótce ta wersja Maryi stała się niezwykle popularna w całym Wietnamie, a w USA stała się ośrodkiem największej pielgrzymki maryjnej. Również w pobliżu portugalskiej Fatimy w październiku roku 2023  zainaugurowano sanktuarium Matki Bożej z La Vang.

Nasza Pani z La Vang

Dla niektórych Wietnamczyków Matka Boża z La Vang jest obiektem dumy narodowej, dla innych symbolem harmonijnej różnorodności jaką reprezentuje katolicyzm. Ale Matka Boża z La Vang ilustruje także ciągłe przekształcanie katolicyzmu w religię azjatycką. Pomimo wielu współczesnych uprzedzeń papieska religia od dawna zmienia się w religię Azji. Maryja w tym procesie jest ważnym czynnikiem, którego nie można pominąć. Kult maryjny zasługuje na uwagę i szacunek, a popularność Jej postaci zmusza nas do ponownego przemyślenia dokładnego znaczenia Maryi w chrześcijaństwie. Maryja w Azji pozostaje intrygującym pytaniem wyprowadzającym nas poza naszą strefę komfortu. Ze swoimi czcicielami jest postacią wymagającą, która zachęca do ponownego rozważenia sposobu, w jaki wyobrażamy sobie religię, katolicyzm i dialog międzywyznaniowy.

tekst: Southworld.net

 

fot. 123RF

fot. 123RF

Ewangelizacja wzdłuż rzeki

„Laguna Negra” to szpitalna łódź, która we współpracy ze Wspólnotą „Objawienie Pańskie” prowadzi działalność ewangelizacyjną i pomaga w poprawie warunków zdrowotnych i jakości życia rdzennej ludności mieszkającej wzdłuż Amazonki.

Wspólnota „Objawienie Pańskie” w roku 2006 rozpoczęła działalność w prałaturze Labrea, posyłając czterech misjonarzy do pracy duszpasterskiej w parafii św. Jana Chrzciciela w gminie Canutama. Praca z ludnością żyjącą nad brzegiem rzeki Purus, jednego z dopływów Amazonki, od początku była wielkim wyzwaniem. Ogromnym problemem okazała się sytuacja zdrowotna mieszkańców. Choć w miastach tego regionu znajdują się niewielkie przychodnie, to jednak funkcjonują one bez żadnych struktur i organizacji. Nierzadko się zdarza, że ludzie umierają od ukąszenia węża, ponieważ brakuje surowicy. Choroby tropikalne, które szerzą się w czasie powodzi i odpływów, często są bardzo groźne, zwłaszcza dla dzieci.

Wychodząc naprzeciw tym wyzwaniom, w styczniu 2007 r. gmina wraz z misjonarzami rozpoczęła projekt skierowany do ludności nadrzecznej i rdzennych mieszkańców. Przygotowano łódź szpitalną, która zaczęła pływać wzdłuż rzeki Purus, zapewniając ludności profesjonalną pomoc medyczną i dentystyczną. Przedsięwzięcie to dotyczy czterech gmin – Labrea, Canutama, Tapauá i Pauini – położonych w środkowej części stanu Amazonka oraz w jego południowo-zachodnim regionie. Na łodzi znajdują się dwa gabinety lekarskie, gabinet stomatologiczny, trzy kabiny z łóżkami, kuchnia z kuchenką, szafkami i urządzeniem do wypieku chleba oraz inne udogodnienia dla personelu. Każda wyprawa łodzią to połączenie pomocy medycznej z pomocą duchową. Rejs rozpoczyna się porannym nabożeństwem i również nim się kończy wieczorem. Są to albo wspólne modlitwy i nabożeństwa, albo Msza św., której przewodniczą kapłani towarzyszący w podróży. Później przeprowadzane są przeróżne zabiegi. Odbywają się wizyty lekarskie, badania kliniczne, pomiary ciśnienia krwi, podawane są leki, a także zapewniana jest opieka stomatologiczna (ekstrakcje, plomby, profilaktyka, konsultacje, rozmowy profilaktyczne dotyczące higieny jamy ustnej). Niekiedy potrzebna jest pilna pomoc medyczna z podawaniem leków dożylnych i domięśniowych. Codziennością są też lekarskie wizyty domowe dla osób starszych i obłożnie chorych oraz wsparcie duchowe udzielane przez księży.

Eliana Machado, misjonarka Wspólnoty „Objawienia Pańskiego”, powiedziała, że „w roku 2023 oprócz spotkań duszpasterskich i celebracji Eucharystii przeprowadzono około sześciu tysięcy wizyt medycznych wśród ludności przybrzeżnej i rdzennych społeczności. Naszym pragnieniem jest niesienie nadziei, miłosierdzia i miłości naszym braciom i siostrom znad rzeki. Co roku liczymy na wolontariuszy medycznych, którzy realizują tę misję razem z Kościołem”.

Ciekawym aspektem tego projektu jest zaangażowanie wolontariuszy, którzy każdego roku przybywają, aby służyć społecznościom tubylczym i nadrzecznym. Ksiądz Santiago Sánchez Sebastian, biskup prałatury Labrea, podkreśla, że projekt ten jest częścią większej akcji zwanej „Projektem Siostrzanego Kościoła”, który „został stworzony przez CNBB, czyli Krajową Konferencję Biskupów Brazylii, pod koniec 1972 r. Jego celem było dzielenie się wiarą, darami łaski, doświadczeniami duszpasterskimi, ludźmi i zasobami finansowymi jako gestami chrześcijańskiej miłości wobec Kościołów Amazonki”.

Na początku 1972 r. archidiecezja Vitória wraz z prałaturą Labrea wzięła odpowiedzialność za ten projekt. Biskup kontynuuje: „Projekty misyjne rozwijane w Amazonii przy wsparciu Kościołów siostrzanych są znakiem, przypomnieniem i bodźcem dla całego Kościoła brazylijskiego, aby był prawdziwie misyjny, «w ciągłym stanie misji»”.

Ponieważ Labrea była zbyt mała, aby utworzyć diecezję, ale jednocześnie jest to obszar misyjny, dlatego utworzono tam prałaturę. Powstała ona 5 stycznia 1925 r. na mocy bulli „Imperscrutabili Dei consilio” (Nieprzeniknionym wyrokiem Bożym) papieża Piusa XI i została powierzona opiece augustianów. Obecnie prałatura składa się z pięciu parafii, w których 16 księży obsługuje ponad 74 tys. osób na obszarze 68 262 km². W lutym ubiegłego roku święcenia kapłańskie przyjął Thiago Mendes Alves, pierwszy kapłan pochodzący z regionu Labrea, co stanowiło znaczący moment na drodze kościelnego rozwoju tego regionu.

tekst: southworld.net

zdjęcia: Misjonarze Kombonianie

Powrót do domu

Powrót do domu

W Afryce Zachodniej tysiące dzieci padają ofiarą handlu ludźmi i wyzysku. O tym, jak stawić czoła temu dramatowi, rozmawialiśmy z Ramą Yao Koudoro, dyrektorem projektu Mensajeros de la Paz (Posłańcy Pokoju) w Beninie, oraz fotografką Aną Palacios, która opracowała projekt dokumentalny na ten temat.

„Tutaj, w Afryce Zachodniej, koncepcja rodziny jest inna niż w Europie. Ojciec, matka, wujek, ciotka, dziadkowie, kuzyni… wszyscy dbają o wychowanie dzieci. I nie ma żadnego problemu, gdy dziecko opuszcza dom i udaje się na jakiś czas do ciotki, która mieszka 600 kilometrów dalej. To powszechne zjawisko. Ale ten zwyczaj pozwalania dzieciom na wyjazd ma też negatywne konsekwencje” – twierdzi Rama Yao Koudoro, którego wszyscy nazywają imieniem z chrztu: Florent. Ten sześćdziesięciodwuletni Benińczyk od dwudziestu lat pomaga dzieciom znajdującym się w trudnej sytuacji poprzez Centrum Dziecięcej Radości, które prowadzą Posłańcy Pokoju w Kotonu. Wiele z nich było wykorzystanych i zmuszanych do pracy w niewolniczych warunkach. Wykonywały ciężkie prace domowe, handlowały na targowiskach lub wykonywały ciężkie prace rolnicze z dala od swoich domów i bez kontaktu z rodziną.

Przyczyną tego niegodziwego zjawiska jest ubóstwo rodzin, które oszukano fałszywą obietnicą. „Na wsiach panuje przekonanie, że miasto jest wspaniałym miejscem dla rozwoju dzieci, że będą tam mogły się uczyć i znajdą lepszą przyszłość. Jeśli rodziny mają możliwość, by wysłać tam swoje dziecko, robią to – wyjaśnia Florent. – Ale zaczęli pojawiać się pośrednicy, którzy przyjeżdżają do wiosek, mówiąc, że poszukują czworo, pięcioro, sześcioro lub nawet dziesięcioro dzieci, by umieścić je w rodzinach w Kotonu. Przekonują rodziców obietnicą, że ich pociechy otrzymają 15 lub 20 euro tygodniowo i będą tam miały lepsze życie. Oczywiście, jest to oszustwo. Zabierają dzieci w zamian za pieniądze (czasem jest to 30 euro), a one często kończą w Nigerii lub Nigrze i rodzice nigdy więcej już o nich nie słyszą”. Nierzadko się zdarza, że handlarze są znajomymi rodzin, miejscowymi ludźmi, którzy przeprowadzili się do miasta. Czasem nawet są to bliscy przyjaciele lub krewni pozbawieni skrupułów, którzy robią interesy, oferując fałszywą pomoc rodzinom w trudnej sytuacji.

Uwidacznianie niewolnictwa

W przeciwieństwie do innych części świata, jak choćby Azji czy Ameryki Łacińskiej, gdzie – zgodnie z najnowszym raportem Międzynarodowej Organizacji Pracy i UNICEF-u (2020) – liczba pracujących dzieci spada, w Afryce Subsaharyjskiej od roku 2012, wzrasta ona z powodu powiększania się liczby ludności, częstych kryzysów gospodarczych, skrajnego ubóstwa i braku ochrony socjalnej. Spośród 160 milionów ofiar niewolniczej pracy dzieci na świecie ponad połowa znajduje się właśnie w tym regionie. Afryka Zachodnia jest miejscem, gdzie problem handlu dziećmi jest najbardziej rozpowszechniony.

Poznanie tego zagadnienia zmotywowało fotografkę Anę Palacios do podróży do Togo, Beninu i Gabonu, i prześledzenia pracy Posłańców Pokoju, misji salezjańskich i Sióstr  Karmelitanek Miłosierdzia. Rezultatem jej pracy jest projekt dokumentalny zatytułowany „Dzieci niewolnicy. Wyjście tylnymi drzwiami”, który składa się z wystawy, książki i filmu krótkometrażowego. Wystawa, którą można oglądać w Muzeum Misji Salezjańskich w Madrycie, przedstawia ponad 100 fotografii obrazujących podróż dzieci, ofiar handlu ludźmi, od sytuacji, w której były wykorzystywane, po ich powrót do zdrowia w ośrodkach, a w niektórych przypadkach ponowne połączenie z rodzinami. „Wcześniej niewolnictwo dzieci kojarzyło mi się z maluchami tnącymi kamienie w kopalniach, schodzącymi 20 metrów pod ziemię, by wydobywać diamenty, lub w najbardziej skrajnym przypadku prostytuującymi się w Tajlandii. Tak było dotąd, dopóki nie dowiedziałam się, że w tej części Afryki Zachodniej rodzice często sami za bardzo niewielkie pieniądze sprzedają swoje dzieci do miasta lub na plantacje kakao czy kawy. Zazwyczaj są to wielodzietne rodziny z problemami finansowymi. Pozbywają się kolejnej buzi do wykarmienia, bo wierzą, że w mieście ich dziecko będzie miało wikt i opierunek, a także wyuczy się zawodu. Ten problem zakorzeniony jest w skrajnym ubóstwie” – wyjaśnia Ana Palacios. Podczas pobytu w Beninie fotografkę uderzył fakt, że w kraju liczącym około 14 milionów mieszkańców znajduje się aż 200 schronisk dla dzieci ofiar handlu ludźmi, dzieci ulicy i dziewcząt ofiar prostytucji. W ośrodkach, do których trafiła, poznała historie około setki dzieci w wieku od 4 do 18 lat. „Niektóre z nich nie mówiły z powodu traumy i braku zaufania. Każde dziecko ma swój własny proces. Organizacje pozarządowe, z którymi współpracowałam, nie tylko zapewniają im jedzenie i miejsce do spania, ale dają znacznie więcej, przede wszystkim wsparcie psychologiczne, medyczne, a nawet prawne, by dowiedzieć się, kto stoi za handlem ludźmi i aby te osoby nie pozostawały bezkarne”.

Poszukiwania i ponowne spotkanie

Dzieci te zmuszane do ciężkiej pracy od rana do nocy, bardzo źle traktowane przez swoich pracodawców, często od nich uciekają i trafiają na ulicę. Organizacje zajmujące się ochroną najmłodszych, takie jak Posłańcy Pokoju, prowadzą nocne patrole, podczas których zbierają je z ulicy i zachęcają do przyjścia do ich ośrodków, gdzie mają zapewnione trzy posiłki dziennie, wsparcie psychologiczne i możliwość pójścia do szkoły. W Centrum Dziecięcej Radości w Kotonu obecnie przebywa 22 dzieci, zarówno chłopców, jak i dziewcząt, a tuż obok znajduje się alternatywna szkoła dla 90 uczniów, którzy nigdy nie chodzili do szkoły lub ją porzucili. „To centrum ze swoimi wychowawcami i animatorami jest dla nich kolejną rodziną – mówi Florent. – Staramy się im zapewnić lepsze życie, a w międzyczasie szukamy ich rodzin. Jeśli w ciągu dwóch lub trzech lat dziecko nie opuszcza ośrodka, staramy się je zintegrować z rodziną zastępczą, aby mogło mieszkać z przybranym rodzeństwem i mieć normalne życie. Dziecko nie powinno żyć w ośrodku, ale w rodzinie”.

Niewolnictwo dzieci nie zawsze jest wynikiem oszukania rodziców. Czasem nieletni, nawet w wieku dziesięciu lat, opuszczają wioskę z własnej woli z zamiarem podjęcia pracy, by pomóc swoim rodzinom. Zdarza się jednak, że ze względu na swoją nieporadność trafiają w ręce handlarzy. Głównym celem organizacji, które przyjmują dzieci, jest przywrócenie ich rodzinom, a Florent cieszy się, gdy się to udaje, nawet jeśli nie jest to łatwe. Dzieci, które bardzo wcześnie opuściły swoje wioski, nie wiedzą, skąd pochodzą ani jak nazywają się ich krewni. Czasem, gdy przekraczają granicę, zmienia się im imiona i mówi do nich w innym języku. Stąd też, gdy trafiają do ośrodka, przeprowadza się z nimi wywiad, aby wykryć akcent lub słowa, które mogą dać wskazówki, skąd pochodzą. Blizny i różne znaki na twarzy mają również kluczowe znaczenie dla identyfikacji wioski lub obszaru, w którym znajdują się ich rodziny. Florent szczyci się faktem, że jego pracownicy zdobyli wysokie umiejętności w odnajdowaniu krewnych dzieci. „Kiedy ich znajdujemy, jest to moment wielkiej radości. Na dzień reintegracji wybieramy dzień targowy. Na placu gromadzimy przywódcę wioski, rodzinę i całą społeczność. To bardzo intensywne wydarzenie, które trwa około 30 minut. Chcemy, aby wszyscy wiedzieli, co się działo z dzieckiem. Następnie idziemy do szkoły, do której dziecko będzie uczęszczać i mówimy o tym pozostałym uczniom.

Niekiedy jednak, nawet jeśli odnaleźliśmy rodzinę, ponowne spotkanie nie jest możliwe, ponieważ dziecko tak bardzo cierpiało, że czuje gniew wobec rodziców, którzy zmusili je do opuszczenia domu. Gniew kieruje głównie wobec ojca, który zwykle podejmuje decyzję, ignorując sprzeciw matki. „Dziecko ma w sobie dużo żalu i w takich przypadkach lepiej jest popracować z nim jakiś czas, aby wyleczyć jego rany. Zazwyczaj to praca z matką rozwiązuje ten problem. Może się jednak zdarzyć, że przeszkoda ta nie zostanie rozwiązana i trzeba szukać rodziny zastępczej” – podkreśla Florent.

Żeby poznać cały proces, Ana Palacios towarzyszyła siedmiu powrotom dzieci. „Tam zobaczyłam perspektywę rodzin. Nie było w nich złej woli pozbycia się dziecka. Oddali je, aby nie głodowało”. Kiedy dziecko wraca do swojej rodziny, Posłańcy Pokoju kontynuują działania przez następne dwa lub trzy lata, organizując letnie obozy dla dzieci, które przeszły przez ośrodek. W swobodnej atmosferze opowiadają one, jak sobie radzą. Wówczas wychowawcy decydują, czy istnieje potrzeba dalszej pracy z rodzinami, czy też reintegracja zakończyła się sukcesem.

W tej części Afryki Zachodniej problem handlu dziećmi istnieje od dziesięcioleci. Według Florenta kluczem do jego wyeliminowania jest edukacja. „Musimy odzyskać dzieci, które nigdy nie chodziły do szkoły i edukować je w zakresie umiejętności obrony. Jeśli będziemy rozmawiać z nimi o ich prawach, zaczną się wówczas bronić. Z drugiej strony, musimy znaleźć sposoby na poprawę poziomu pracy w rodzinach, aby dzieci nie musiały opuszczać domu”. Posłańcy Pokoju mają w Beninie trzy ośrodki ochrony i opieki nad dziećmi. Realizują także projekty rozwojowe na obszarach wiejskich, „aby osiągnąć to, co nazywam radosnym ubóstwem. Ci ludzie nie pragną samochodu, chcą tylko jeść, uśmiechać się i żyć spokojnie ze swoimi dziećmi, mieć dostęp do szkoły i przychodni. I to właśnie chciałbym zobaczyć: dzieci w szkole i lekarza, który zajmie się nimi, gdy zachorują. A reszta krok po kroku” – mówi Florent. 

Wyjście

Pomimo faktu, że Ana Palacios ukończyła dokument pięć lat temu, który można teraz oglądać w muzeum salezjańskim w Madrycie, a dzieci, które uwieczniła na swoich zdjęciach, są teraz w innych miejscach i że społeczeństwa Beninu jest już bardziej świadome, to dla niej najważniejsze jest, aby dalej mówić o tym problemie. „Moim głównym celem jest uwidocznienie go, uświadamianie, że wciąż istnieje, że jedno na czworo dzieci musi opuścić swoich rodziców, porzucić szkołę i za darmo pracować od świtu do zmierzchu”. Specjalizując się w projektach o wpływie społecznym, stara się podchodzić do kwestii humanitarnych tak, by jej zdjęcia nie były zbyt bolesne. „To mój sposób opowiadania historii. Staram się pokazać trudne realia w bardziej przyjazny sposób, aby ludzie nie odwracali wzroku i byli w stanie poznać temat i zainteresować się nim”. Zdecydowała się nie używać prawdziwych imion dzieci i poprosiła je, aby same sobie wybrały fikcyjne imiona. W pierwszej części wystawy fotografia przedstawia dziewięcioletnią Juliettę pracującą w sklepie z tkaninami. Pojawia się na nim ze swoim pracodawcą w tle. Na innym jest dziesięcioletnia Cristelle ze swoją „właścicielką” na straganie z maniokiem. „Ci ludzie nie mają problemu z pokazywaniem kupionych dzieci. Kobiety z dumą pokazywały mi swoich pracowników. To było dla nich bardzo naturalne. W Hiszpanii w latach 40. i 50. było podobnie. Dziewczęta z wiosek służyły w domach miejskich lordów jako pokojówki w zamian za dach nad głową i jedzenie. Problem nie jest więc dla nas tak odległy”.

Florent, który w roku 2015 pełnił funkcję przewodniczącego Sieci Struktur Ochrony Dzieci w Trudnych Okolicznościach w Beninie, jest optymistą. W ciągu ostatnich kilku lat organizacje społeczeństwa obywatelskiego naciskały na rząd, by podwoił wysiłki na rzecz ochrony dzieci i działania te zaczęły przynosić owoce. „Dzięki nowym przepisom trudniej jest teraz zabrać małe dziecko z wioski i umieścić je w domu jako osobę do sprzątania. Nie mówię, że to zjawisko nie istnieje, zdarza się to jeszcze w miejscach odległych od Kotonu, ale w mieście ludzie to zgłaszają”. Również Ana Palacios chce przekazać pozytywne przesłanie: „Chociaż dane ogólne pokazują wzrost pracy nieletnich w regionie, to dzieci, które przeszły przez ośrodki pomocy, dzięki wysiłkom tych organizacji żyją teraz lepiej niż wcześniej. Niektórym z nich udaje się wyjść na wolność tylnymi drzwiami”.

tekst: Javier Sánchez Salcedo

zdjęcia: Ana Palacios