Mam na imię Wojciech. Jestem mężczyzną, kapłanem i misjonarzem. Każde z tych słów jest bardzo ważne, wiąże się bowiem z moją tożsamością jako człowieka i dziecka Boga. I jak ze wszystkim, co ma jakąś wartość w naszym życiu, trzeba było czasu, potu i wyrzeczeń, aby to odkryć. Im jestem starszy, tym bardziej przekonuję się, że życie to fascynująca przygoda, taka gra, w której odkrywamy, kim naprawdę jesteśmy. Oczywiście nie jest to egoistyczne odkrywanie dla zdobywania kolejnych doświadczeń, tak modne w dzisiejszych czasach. Jest wręcz odwrotnie – im bardziej wiem, kim jestem, jakie mam pragnienia, silne i słabe strony, tym bardziej potrafię kochać Boga, siebie i bliźniego. Jezus zebrał to w zaledwie jednym zdaniu, żegnając się podczas ostatniej wieczerzy z tymi, których uważał za swoich przyjaciół. Myślę, że tak naprawdę Wasze i moje życie jest odkrywaniem i pogłębianiem tego przykazania.
We wspólnocie Kościoła mówimy, że wszyscy mamy jakieś powołanie. Każdy z nas słyszał o woli Boga, której mamy szukać i wcielać w życie. Niestety, wielu ludziom na samą myśl o tym przechodzą ciarki. Jak to ten odległy Bóg ma jakiś plan dla mnie? A jak mi się nie spodoba? A jeżeli to coś ponad moje siły? W większości przypadków reagujemy ze strachem, a przynajmniej z niepokojem. I wielu z nas już na tym etapie daje sobie spokój. Jeżeli jednak spróbujemy, stanie się coś, czego byśmy się nigdy nie spodziewali, życie porwie nas jak nurt rwącej górskiej rzeki. Zanim jednak rzucimy się w wir wielkiej przygody życia, to Bóg już od dzieciństwa daje nam marzenia.
Skoro dziś mówimy o mnie, to opowiem Wam o dwóch moich dziecięcych pragnieniach. Od najmłodszych lat czytałem wiele książek o podróżach do Afryki. W piątej klasie podstawówki na lekcji geografii mówiliśmy o Kongo. Zdjęcie wielkiego goryla na jednej ze stron podręcznika bardzo rozpaliło moją wyobraźnię. Czas mijał, a mnie, już nastolatka, zafascynowały motocykle. Z wypiekami na twarzy razem z kolegami oglądaliśmy zachodnie maszyny na zdjęciach prospektów przywiezionych z Niemiec. Remontowaliśmy też ówczesne „cuda” techniki PRL-u. Kilkanaście lat później jechałem moją terenową Yamahą przez dżunglę na północy Konga. Kilkadziesiąt metrów przede mną na drogę wyszedł potężny samiec goryla, zatrzymał się i popatrzył w moją stronę. Ja również się zatrzymałem w bezpiecznej odległości. Zwierzę popatrzyło na mnie przez chwilę, po czym zniknęło w nieprzeniknionej gęstwinie tropikalnego lasu. W tym momencie przypomniałem sobie swoje marzenia z dzieciństwa. Bóg spełnił je z nawiązką. Takich przykładów mógłbym wymienić jeszcze wiele.
Bóg nie tylko spełnia nasze marzenia z dzieciństwa, ale daje nam również coraz inne wyzwania i czyni przez nas rzeczy, o których nawet byśmy nie śnili. Kiedy żegnałem się z Kongiem, pozostawiłem po sobie wybudowane szkoły, drogi i mosty, a nawet szpital w zupełnej głuszy. Pozostawiłem też tam kawałek swojego serca. My, kombonianie, jesteśmy nazywani synami Serca Jezusa, które jest głęboko ludzkie. Moja kolejna misja znajduje się w Meksyku w górach Guerrero. Mieszkam tu i pracuję z braćmi i siostrami z plemienia Mixteco lub jak się sami nazywają ñuu Savi (ludzie deszczu). Przez sześć lat, które tu jestem, nie wybudowałem ani szkoły, ani szpitala. Tym razem moim zadaniem było zbudowanie relacji z ludźmi, którzy na początku byli bardzo nieufni. W miejscu tym królowała przemoc. Dziś, kiedy idę ulicami naszego miasteczka, wszyscy mnie witają i uśmiechają się. Patrzę z radością na te sześć lat drogi, którą wspólnie przeszliśmy, na dzieci, które ochrzciłem, małżeństwa, którym towarzyszyłem, lub ludzi, którzy żyją, bo udało się zażegnać konflikty, które mogły się krwawo skończyć. Jestem wdzięczny Panu Bogu za to, że wśród nich odnalazłem swoje serce i następne miejsce, które mogę nazwać domem. Kolejny raz doświadczam w swoim życiu, że spełniając wolę Bożą, możemy zajść o wiele dalej, niż byśmy sobie wymarzyli.
„I śpiewam: pochwalony bądź! A wy, stworzenia Boże, słuchajcie mej pieśni i chwalcie razem ze mną Tego, co was kocha” – to cytat z Pieśni słonecznej św. Franciszka, a jednocześnie tytuł i przesłanie trzeciej encykliki papieża Franciszka Laudato si, czyli pochwalony bądź.
Encyklikę Laudato si wydano w roku 2015. Jest ona manifestem wzywającym do refleksji nad kondycją współczesnego świata. W jej wstępie papież Franciszek wyraża zaniepokojenie stanem środowiska naturalnego, podkreślając, że ziemia – nasz wspólny dom – znajduje się w poważnym kryzysie ekologicznym. Jest to problem, który dotyka wszystkich ludzi, zwłaszcza najuboższych. Papież zwraca uwagę, że zanieczyszczenie środowiska, zmiany klimatyczne, utrata różnorodności biologicznej i wiele innych problemów jest związanych z naszym sposobem życia, systemem gospodarczym oraz brakiem odpowiedzialności za wspólne dobro. Wzywa do dialogu na temat ekologii oraz do podjęcia konkretnych działań na rzecz ochrony środowiska i walki z nierównościami społecznymi poprzez zmianę stylu życia, współpracę międzynarodową i zaangażowanie społeczne. Podkreśla konieczność wspólnej pracy wszystkich ludzi, niezależnie od przekonań religijnych czy światopoglądowych, na rzecz ochrony naszej planety i tworzenia bardziej sprawiedliwego społeczeństwa. Nawołuje do odpowiedzialności oraz do modlitwy w intencji pomyślności naszej planety i przyszłych pokoleń. Przypomina, że powstaliśmy z prochu ziemi, nasze ciało zbudowane jest z pierwiastków naszej planety, oddychamy jej powietrzem i pijemy jej wodę. Nie możemy oddzielić swojego życia od natury, bo sami jesteśmy jej częścią. Franciszek odnosi się do encyklik poprzednich papieży napisanych na przestrzeni ostatnich pięćdziesięciu lat, potwierdzając, że problem ekologii i poszanowania środowiska naturalnego nie jest wymysłem nowoczesnych liberałów, ale nieodłącznym elementem życia chrześcijańskiego.
Pierwszy rozdział encykliki Laudato si skoncentrowany jest na ekologii integralnej. Papież Franciszek uwydatnia potrzebę zrozumienia ekologii w szerszym kontekście, łącząc ochronę środowiska z kwestiami sprawiedliwości społecznej i ekonomicznej. „Młodzi wymagają od nas zmian. Zastanawiają się, jak to możliwe, że ubiegamy się o budowanie lepszej przyszłości, nie myśląc o kryzysie środowiska i cierpieniach ludzi zepchniętych na margines społeczeństwa” – napisał. Wszystkie aspekty życia na ziemi są ze sobą powiązane, co oznacza, że ochrona środowiska nie może być rozpatrywana bez uwzględnienia innych kwestii, takich jak sprawiedliwość społeczna, rozwój ekonomiczny czy duchowy. Wszystkie te sfery życia są ze sobą splecione i wzajemnie na siebie wpływają. Ekologia integralna zakłada więc troskę o całe stworzenie, nie tylko o człowieka. To szacunek dla całej natury i wszystkich istot, nie tylko tych, które przynoszą człowiekowi bezpośrednią korzyść. Ekologia integralna wymaga uwzględnienia sprawiedliwości społecznej, zwłaszcza w kontekście ubóstwa i nierówności społecznych, które często idą w parze z degradacją środowiska. Choć na pierwszy rzut oka tego nie widać, ale ma ona też głęboki aspekt duchowy – rozwój więzi z naturą pozwala dostrzec w niej obecność Boga. Papież wskazuje, że szacunek dla przyrody jest integralną częścią życia religijnego i moralnego.
W kolejnej części encykliki Franciszek mówi o złożonych powiązaniach pomiędzy środowiskiem naturalnym a ludzkim rozwojem, argumentując, że ich integralność jest konieczna dla zachowania godności ludzkiej oraz dobrobytu planety. Zauważa, że istnieje głębokie wzajemne oddziaływanie między kondycją środowiska naturalnego a warunkami życia ludzi. Zanieczyszczenie środowiska, degradacja ekosystemów i zmiany klimatyczne mają bezpośredni wpływ na zdrowie, bezpieczeństwo i dobrobyt ludzi, zwłaszcza najuboższych. Obecnie żyjemy w „globalnym społeczeństwie niesprawiedliwości społecznej”, w którym istnieje ogromna dysproporcja pomiędzy bogatymi a biednymi, a cierpią na tym przede wszystkim ci, którzy nie są w stanie bronić swoich praw. „Zmiana jest czymś pożądanym, ale budzi niepokój, kiedy prowadzi do degradacji świata i jakości życia znacznej części ludzkości”. Ochrona środowiska naturalnego jest więc bardzo istotną częścią ochrony godności ludzkiej. Rozwój ludzki nie może odbywać się kosztem zniszczenia środowiska, ponieważ te obydwa cele są ze sobą ściśle powiązane.
Franciszek wzywa do podjęcia konkretnych akcji na rzecz ochrony środowiska i promowania zrównoważonego rozwoju. Zachęca do zmiany stylu życia, systemów produkcji i konsumpcji, a także do współpracy międzynarodowej w celu rozwiązania globalnych problemów ekologicznych. Encyklika Laudato si uwydatnia również potrzebę sprawiedliwości międzypokoleniowej, czyli wzięcie odpowiedzialności za zachowanie planety dla przyszłych pokoleń. Papież zauważa, że obecne działania mają konsekwencje dla przyszłych pokoleń, dlatego ważne jest, abyśmy podejmowali decyzje uwzględniające dobro naszych praprawnuków.
Laudato si to bardzo ważny dokument papieski, który łączy troskę o środowisko naturalne z kwestiami społecznymi, ekonomicznymi i duchowymi. Ochrona środowiska naturalnego nie jest jedynie sprawą ekologii, ale także moralności i sprawiedliwości społecznej. Zmiany klimatyczne, utrata różnorodności biologicznej, nierówności społeczne i kryzys moralny to problemy, które wymagają natychmiastowych działań, zarówno na poziomie indywidualnym, jak i globalnym. Aby chronić nasz wspólny dom – Ziemię – oraz promować godność i dobrobyt wszystkich ludzi, zwłaszcza najuboższych, konieczne jest zjednoczenie wysiłków wszystkich ludzi, Ciebie i mnie również.
W niewielkiej wiosce żył sobie pewien pasterz. Od świtu do zmierzchu wypasał stado kóz i w ten sposób zarabiał na swoje życie. Zdarzało się, że siedząc na wzgórzu patrzył w dal i rozmyślał nad tym, czy dobrze się modli. Codziennie bowiem powtarzał słowa: „Boże, Ty na pewno o tym wiesz, że gdybyś posiadał kozy i mnie zlecił ich pilnowanie, to dla Ciebie robiłbym to za darmo, ponieważ bardzo Cię kocham”. Któregoś razu przez pastwisko, na którym wypasał kozy, przechodził mędrzec i usłyszał tę jego modlitwę. Przysiadł obok pasterza i zaczął rozmowę. A na koniec poprosił, aby powiedział mu, czym dla niego są łąki, kozy i codzienna praca. Mężczyzna opowiedział mu wtedy o swoim szacunku do natury, o wdzięczności za mleko, które dają kozy, i o zachwycie Bogiem, który to wszystko stworzył. „Twoje uczucia, myśli i podziękowania, które wyrażasz w prostych i szczerych słowach, są mostem pomiędzy niebem a ziemią. Modlitwa jest również w tobie i w tym, jak żyjesz każdego dnia” – rzekł mędrzec, po czym wstał i poszedł dalej. Pasterz długo rozmyślał nad słowami wędrowca i z czasem zaczął dostrzegać modlitwę w swoim codziennym życiu, w pracy, którą wykonywał z miłością, i w prostych chwilach, które spędzał na zadumie nad światem.
Po przeczytaniu tego tekstu wpadłam na pomysł, żeby udać się na Wzgórza Tynieckie. Wpatrzeć się w piękno przyrody, podobnie jak ów pasterz, pomodlić się i porozmyślać o życiu. Już na miejscu podziękowałam Bogu za to, że mnie stworzył, za każdy dzień mojego życia i za wszystkie dary natury. Zachwycona otaczającym pięknem i spotkaniem z Bogiem powierzyłam Mu swoje życie i to wszystko, co się w nim wydarza. Poprosiłam o opiekę nad moją rodzinę, bliskimi, znajomymi i tymi wszystkimi, których codziennie stawia na mojej drodze. Po raz kolejny oddałam Mu też swoje radości, plany i nadzieje, ale również tęsknoty, lęki i trudności, prosząc, by to On zajął się tym wszystkim. Uświadomiłam sobie wtedy, jak bardzo ważne jest dostrzeganie obecności i działania Pana Boga w naszym życiu. Ale jak Go szukać i znajdować w tych zwyczajnych czynnościach dnia codziennego? Z pewnością warto się zastanowić, czy po porannym przebudzeniu doceniamy fakt, że Bóg ofiarował nam kolejny dzień życia. Czy spotykając na swojej drodze ludzi, uświadamiamy sobie, że to właśnie dzięki nim spotykamy się z Bogiem? Czy słysząc od innych słowa dobroci, dostrzegamy, że to Bóg ukazuje nam siebie? Czy w codziennej pracy, w domowych zajęciach czy innych wydarzeniach widzimy Boży plan wobec nas? Czy kładąc się spać, dostrzegamy, że Bóg troszczył się o nas przez cały dzień i będzie czuwał również w nocy? Z własnego doświadczenia wiem, że w zgiełku codziennego zabiegania trudno dostrzec obecność Pana Boga. Ale staram się, bo bardzo chcę Go widzieć, rozmawiać z Nim i pamiętać, że zawsze jest przy mnie. Chcę się Nim zachwycać. Życzę Wam, Kochani, i sobie również, abyśmy każdy dzień przeżywali z Bogiem.
P.S. Kończąc ten tekst, mam kolejną propozycję dla Was. Wybierzcie sobie jakiś dzień w tygodniu, w którym będziecie zachwycać się Panem Bogiem. On przecież objawia się nam również w zwyczajnej codzienności, często w drobnych szczegółach, na które czasem nawet nie zwracamy uwagi. Niech jak najwięcej z tego, co będziecie w ten wybrany dzień robić, stanie się radosnym spotkaniem z Bogiem. W ten sposób, krok po kroku, Wasze życie będzie stawało się nieustanną modlitwą.
Jakiś czas temu pisałem o św. Danielu Combonim oraz misjonarce Giuseppinie Scandoli, którzy dali nam piękny wzór gorliwości misyjnej, ewangelizując mieszkańców Sudanu i służąc im z wielkim oddaniem. Tym razem opowiem Wam o św. Józefinie Bakhicie, która pochodzi z tego kraju.
Święta Bakhita to niezwykła osoba. Urodziła się ok. 1869 r. w sudańskiej prowincji Darfur. Ona sama nie pamiętała dokładnej daty swoich urodzin, bo w dzień, kiedy została uprowadzona przez handlarzy niewolników, ze strachu straciła częściowo pamięć. Oprawcy nie mogąc dowiedzieć się od niej imienia, szyderczo nadali jej nowe imię „Bakhita”, co po arabsku oznaczało „szczęśliwa”. Porwano ją, gdy miała 9 lat. Do tego momentu żyła szczęśliwie i beztrosko. Miała trzech braci i trzy siostry. Jej ojciec był bratem szefa wioski. Był szanowanym i dość zamożnym człowiekiem.
Przez dziesięć długich lat Bakhita trafiała do różnych arabskich właścicieli. Odsprzedawano ją i kupowano. W tym czasie była upokarzana i maltretowana, na jej ciele zrobiono aż 144 rytualnych nacięć. Żeby rany szybciej się goiły, nakładano na nie sól i mąkę. Wielokrotnie mdlała podczas tych bolesnych zabiegów. Później tygodniami leżała na słomianym łóżku w nadziei, że się wykuruje. Cudem ocalała, jak wspominała po latach.
Czas zmian na lepsze nastąpił, kiedy wykupił ją włoski konsul Callisto Legniani. W roku 1882 zabrał ją do Włoch. Rodzina Legniani traktowała ją bardzo dobrze. Bakhita po raz pierwszy od czasu porwania poczuła się bezpiecznie. Konsul oddał ją, a także swoją córkę Mimminę do sióstr kanosjanek, by przygotowały je do chrztu. Pod koniec katechumenatu Bakhita przyjęła sakrament chrztu, bierzmowania i Eucharystii. Podczas celebracji była bardzo wzruszona i pełna wdzięczności, że stała się córką Boga, który ją bezgranicznie kocha. Do chrzcielnicy podeszła ze łzami szczęścia w oczach i pełna wdzięczności ją ucałowała. Podczas chrztu otrzymała imię Józefina jako znak rozpoczęcia nowego życia. Miała wówczas 21 lat.
Zakochana w Bogu, który ją bezmiernie kocha, zdecydowała się wstąpić do Zgromadzenia Sióstr Kanosjanek w Schio, nieopodal miasta Vincency. W zakonie pracowała jako kucharka, furtianka, szwaczka, praczka… Jej delikatny głos i serdeczne spojrzenie wzbudzały sympatię i przyciągnęły wielu ludzi do kościoła. W klasztorze służyła przez 50 lat. Umarła 8 lutego 1947 r. w opinii świętości. Zaraz po śmierci ludzie tłumnie udawali się do jej grobu, prosząc o wstawiennictwo u Boga. Jej kanonizacji dokonał Jan Paweł II w dniu 1 października 2000 roku.
Kochani Młodzi, zastanówmy się, co było sekretem życia Józefiny Bakhity. Skąd się u niej wzięła odwaga, by przebaczyć swoim oprawcom? Skąd siła, by dalej nie żywić ogromnego poczucia krzywdy? Odpowiedź jest jedna: od Jezusa z Nazaretu. Przebaczyła swoim oprawcom, bo spotkała Boga – Jezusa Chrystusa. Spotkała Tego, który pierwszy ją pokochał. Nie ma chrześcijaństwa bez spotkania Jezusa Chrystusa. Nie chodzimy do kościoła, bo chcemy się przypodobać rodzicom czy znajomym. Nie chodzimy do kościoła z przymusu, ale dlatego, że życie z Jezusem jest piękne, spełnione i szczęśliwe. Kiedy pragniemy i szukamy szczęścia, to tak naprawdę szukamy Jezusa. On sam mówi, że jest drogą, prawdą i życiem (por. J 14, 6). On jest Życiem przez duże ż. Jeżeli pragnę życia, to idę do Źródła Życia. My jednak wielokrotnie pijemy wodę z kałuży tego świata, chcąc nasycić pragnienie miłości i szczęścia, zamiast od razu udać się do źródła najczystszej wody, które może nas naprawdę nasycić, a jest nim Bóg. On kocha nas czule i zawsze jest nam bliski. Niepohamowany pęd do władzy, pieniędzy i używania wszelkich dóbr rodzi tak wiele przemocy i samotności. Natomiast logika służby i miłości rodzi poczucie szczęścia i spełnienia, którego tak bardzo stęsknione jest każde serce.
Bóg powołuje mnie i Ciebie do świętości. Świętość nie jest czynieniem rzeczy niemożliwych czy nadzwyczajnych, nie jest też jakąś perfekcyjną doskonałością moralną, bo tylko Bóg jest doskonały moralnie. To jednak nie znaczy, że mamy pobłażać grzechowi w swoim życiu. Nie! Świętość jest zjednoczeniem z Bogiem. Kiedy jesteśmy z Nim zjednoczeni, to On nas przemienia, przemienia nasze serce i życie. My o własnych siłach nie zmienimy naszego życia na lepsze. Oczywiście, zaangażowanie osobiste jest bardzo ważne, ale ważniejsza jest łaska Boża. Kiedy się modlimy, przystępujemy do sakramentów, żyjemy przykazaniami Bożymi, miłością Boga, siebie i bliźniego to Boża miłość jest w naszych sercach i wtedy czujemy się szczęśliwi. Grzech zawsze jest tragedią, bo oddala nas od źródła miłości, czyli od Boga i od siebie nawzajem. Doświadczamy wówczas okrutnego osamotnienia i pustki. Spójrzmy na naszą dzisiejszą bohaterkę, Józefinę Bakhitę. To tylko dzięki miłości Bożej mogła przebaczyć tak wiele okropności, których doświadczyła w swoim życiu. Ktoś po takich przeżyciach z łatwością mógłby wpaść w depresję i niszczące poczucie krzywdy. Z nią tak nie było. Ona umiała wybaczyć i zaakceptować zło, które na nią spadło. Kochała tak bardzo każdego człowieka, jak gdyby nigdy nic złego jej nie spotkało. Na pewno jej ciało nosiło blizny zła do końca życia, ale serce było krystalicznie czyste, oczyszczone miłością Bożą.
Kiedy byłem w Medjugorie, chłopak z Polski, uzależniony od narkotyków, opowiadał, jak pierwszy raz przyjechał do wspólnoty Cenacolo i zobaczył tam innych chłopców radosnych i uśmiechniętych. Sam wyniszczony i smutny dziwił się i zastanawiał, co za narkotyki biorą, że są tacy szczęśliwi. Myślał, że muszą brać coś mocnego. Dopiero po jakimś czasie zrozumiał, że to modlitwa różańcowa, adoracja, Msza św. i wspólnota zmieniły ich życia na lepsze, radośniejsze i szczęśliwsze. To Bóg zmienił ich życie, jego również. Bóg bowiem jest źródłem szczęścia. Może dokonać rzeczy niemożliwych dla mnie i dla Ciebie. Może nas wyciągnąć z najgłębszych i najciemniejszych otchłani lęku, smutku, strachu, braku poczucia sensu, nałogów, grzechów. Jeśli tylko wyciągniemy do Niego rękę. On zawsze ma wyciągniętą do nas dłoń i pragnie, byśmy stali się Jego uczniami. Jezus jest Dobrym Pasterzem i prowadzi nas na pastwiska, które nasycają spełnieniem i szczęściem.
W roku 2015 papież Franciszek 8 dzień lutego ustanowił Światowym Dniem Modlitwy i Refleksji Przeciwko Handlowi Ludźmi. Handel ludźmi trwa bowiem dalej. Jest współczesnym niewolnictwem i przybiera różne formy, np. przymusowej pracy, często w nieludzkich warunkach, wykorzystywanie w przemyśle erotycznym, zmuszanie do prostytucji nawet dzieci, zmuszanie do popełniania przestępstw i przymusowych małżeństw, handel organami itp. Święta Bakhita patronuje wszystkim inicjatywom mającym na celu zatrzymanie tego procederu. Misja Kościoła ma na celu godność człowieka od naturalnego poczęcia aż do naturalnej śmierci. Kościół jako wspólnota uczniów Jezusa Chrystusa zawsze będzie stał po stronie człowieka i jego godności.
Józefina Bakhita jest dla nas ikoną nadziei. Nadzieja otwiera horyzonty przyszłości, a desperacja je zamyka. Bakhita, dzięki łasce Bożej, uwolniła się od ciężaru przeszłości i żyła twórczo w teraźniejszości. Bądźmy zatem i my ludźmi nadziei.
roku 1996 siostry ze Zgromadzenia Służebnic Bożego Serca przejęły zarządzanie szkołą im. Świętej Teresy, założoną wiele lat wcześniej w Luandzie przez siostry terezjanki. Dzięki ogromnemu wsparciu – m.in. hiszpańskiej organizacji pozarządowej Manos Unidas – ośrodek został wyposażony w odpowiednią infrastrukturę i w roku szkolnym 2023/24 przyjął 825 uczniów.
Samochód zostawiliśmy przed ogrodzeniem szkoły im. Świętej Teresy, po czym obeszliśmy je dookoła, aż w końcu znaleźliśmy główną bramę, która jako jedyna pozostaje otwarta podczas zajęć. Szkoła znajduje się w dzielnicy Palanca w gminie Kilamba Kiaxi, ubogiej części stolicy Angoli, gdzie brakuje dróg asfaltowych, a skromne parterowe domy stoją po obu stronach brudnych ulic. Podobnie jak inne slumsy w Luandzie Palanca rozrosła się szybko i przypadkowo, aby pomieścić ludzi uciekających przed wojną domową, która wykrwawiała Angolę w latach 1975-2002 i postawiła MPLA (Ludowy Ruch Wyzwolenia Angoli – Partia Pracy), partię rządzącą krajem od uzyskania niepodległości, przeciwko opozycyjnej partii UNITA (Narodowy Związek na rzecz Całkowitego Wyzwolenia Angoli).
Gdy wchodzimy do środka, widzimy chłopców i dziewczęta w oficjalnych mundurkach – kremowych koszulkach polo z niebieską lamówką i herbem szkoły. Siostra Carlota Martínez, dyrektorka ośrodka od 2020 r., natychmiast wychodzi nam na spotkanie i wita nas swoim niepowtarzalnym andaluzyjskim akcentem, od czasu do czasu okraszonym portugalskim słowem, które wkrada się do jej wypowiedzi. Chociaż nie należała do grupy sióstr, które przybyły do Palancy w roku 1996, to jednak całkowicie się z nimi identyfikuje: „Kiedy tu przybyliśmy, stały tylko dwa proste małe domki, a dzieci przychodziły z puszkami do siedzenia, ponieważ nie było stołów ani krzeseł. Zaczęliśmy szukać funduszy, aby uczniowie mogli się uczyć w lepszych warunkach” – mówi, wskazując na obecne udogodnienia, dając do zrozumienia, że naprawdę im się udało.
Rok później na szkolnym dziedzińcu wybudowano dom zakonny, gdzie obecnie we wspólnocie mieszkają dwie Hiszpanki, Argentynka, Angolka i Paragwajka, a także miejscowa aspirantka, która pragnie zostać Służebnicą Bożego Serca. Dwa lata później, dzięki hiszpańskiej współpracy, zbudowano pierwszy jednopiętrowy budynek szkoły, a w latach 2002-2003 drugi, tym razem sfinansowany przez Manos Unidas, który w 2007 r. podjął się również budowy trzeciego. Ta katolicka organizacja pozarządowa współpracowała też przy innych projektach edukacyjnych, a w roku 2023 sfinansowała budowę krytego boiska sportowego, które zajmuje jedną stronę dziedzińca. Liczba uczniów w szkole Świętej Teresy rosła w tym samym tempie co obiekty. Obecnie uczy się w niej 825 chłopców i dziewcząt w wieku od 5 do 15 lat, którym towarzyszy około 45 nauczycieli i pracowników obsługi.
Kontekst ekonomiczny
Szkoła otwarta jest dla wszystkich, choć s. Carlota przyznaje, że mają pewien pułap zarezerwowany dla uczniów katolickich. Po zakończeniu zapisów, aby zagwarantować dzieciom jak najlepsze wyniki w nauce „przeprowadzamy egzamin wstępny i przyjmujemy tylko tych uczniów, którzy zdają” – mówi dyrektorka. Opłata maksymalna to 3500 kwanz (niecałe cztery euro po kursie z początku 2024 r.) miesięcznie, czyli nieco mniej niż opłata wymagana w większości angolskich szkół o tym samym standardzie. Jednak ci, którzy nie mogą regularnie płacić, nie są wydalani jak w innych szkołach, ale kończą edukację w nadziei, że ich rodziny zapłacą przed ogłoszeniem wyników. Ponadto szkoła ma około pięćdziesięciu uczniów korzystających ze stypendiów, które są uzależnione od wyników w nauce i w zależności od sytuacji rodzinnej mogą wynosić 50% lub 75% czesnego.
Szkoła im. Świętej Teresy obejmuje wszystkie etapy obowiązkowej edukacji w Angoli, która rozpoczyna się w wieku pięciu lat dla przedszkolaków, kontynuuje cykl podstawowy, od pierwszej do szóstej klasy, i kończy się pierwszym cyklem szkoły średniej, siódmą, ósmą i dziewiątą klasą. Uczniowie, którzy chcą się dalej uczyć, przechodzą do tak zwanego szkolnictwa średniego i wybierają pomiędzy kształceniem zawodowym a przygotowaniem do nauki na uniwersytecie, które w zależności od dziedziny może trwać trzy lub cztery lata.
Na papierze wszystko wygląda idealnie, ale w roku szkolnym 2023/24 miliony angolskich dzieci nie były w stanie chodzić do szkoły. Rząd nie inwestuje w budowę szkół ani w kształcenie nauczycieli, w niektórych miejscach preferowany jest język portugalski, zaś w innych różne języki narodowe. Na poziomie edukacji „duże miasta są lepiej obsługiwane – przyznaje siostra Carlota – a prowincje są całkowicie zaniedbane. Nauczyciele w szkołach publicznych nie mają odpowiedniego wsparcia, brakuje więc ich, co sprawia, że bywają klasy z 80 lub 90 uczniami szkół podstawowych. Co nauczyciel może zrobić z taką liczbą dzieci?”. Innym problemem są podręczniki, które zasadniczo są bezpłatne do szóstej klasy szkoły podstawowej, ale potem „widać ludzi sprzedających je na ulicach, podczas gdy my nie dostajemy żadnych” – podsumowuje.
Ideologia
Służebnice Bożego Serca od samego początku starały się stworzyć rodzinną atmosferę w szkole, traktując uczniów z bliskością, poznając ich rodziny, wychowując w chrześcijańskich wartościach i dbając o dobre przygotowanie nauczycieli. W każdym semestrze organizują dobrowolne rozmowy formacyjne z rodzicami, a okresowo sesje z nauczycielami na temat konkretnych przedmiotów, takich jak matematyka, historia czy język portugalski, ale także na temat aspektów duchowych i charyzmatycznych, ponieważ ideologią szkoły im. Świętej Teresy jest, według słów siostry Carloty „wychowanie i przekazywanie osoby Jezusa Chrystusa poprzez edukację”.
Większość szkół prowadzonych przez Kościół katolicki w Angoli ma charakter publiczno-prywatny, bo państwo wybiera, wysyła i opłaca nauczycieli. W przypadku tej szkoły tylko 70% nauczycieli finansuje państwo, podczas gdy „pozostałe 30% to współpracownicy, których opłacamy ze składek rodziców i innej pomocy, którą otrzymujemy – mówi s. Carlota. – Kiedy państwo wysyła nauczyciela, on już wie, że przychodzi do szkoły katolickiej, z określoną ideologią i projektem edukacyjnym. Wyjaśniamy to, a jeśli tego nie akceptuje, prosi państwo o wysłanie go do innej szkoły, co się rzadko zdarza”.
Nauczyciele, z którymi rozmawialiśmy, byli bardzo zadowoleni z pracy w szkole i to nie tylko dlatego, że siostry codziennie przynoszą owoce i różne jedzenie do pokoju nauczycielskiego, co jest niespotykane w innych szkołach. Antonio Pululu, chrześcijanin baptysta i nauczyciel fizyki, pracuje tu od 2006 r. i mówi, że atmosfera jest bardzo dobra. „Mamy komfort pracy, bo oprócz przedmiotów objętych programem nauczania przedstawiamy także postać Jezusa Chrystusa jako wzór życia”. Nauczycielka matematyki Elisabeth Bembo również mówi, że czuje się tu dobrze: „To mój pierwszy rok w szkole, ale jestem jej byłą uczennicą i kiedy skończyłam szkołę średnią, odbyłam tu staż. Jestem zadowolona z moich kolegów, z których niektórzy byli moimi nauczycielami”.
Katolicyzm i sekty
Tylko 20% uczniów tej szkoły to katolicy, pozostali należą do Kościołów protestanckich lub jednej z wielu sekt chrześcijańskich, których w Angoli jest coraz więcej. Dla siostry Carloty ta ogromna różnorodność wyznań nie stanowi problemu. „Mamy wiele wspólnego i nikt nie jest daleko od tego, co tutaj oferujemy”, po czym dodaje: „Od najmłodszych lat staramy się pokazać uczniom Jezusa Chrystusa i Jego wartości, aby sami mogli wybrać własną drogę. Cała nasza katecheza idzie w tym kierunku”.
Przekonanie siostry Carloty o wielkim znaczeniu głoszenia Dobrej Nowiny o Jezusie Chrystusie jest absolutne i uważa ona, że jest to największa służba, jaką szkoła może wnieść do angolskiego społeczeństwa, zwłaszcza w kontekście religijnym kraju, wobec którego misjonarka jest bardzo krytyczna. „Istnieje wiele synkretyzmu i wiele zmian w Kościele, tak jakby ludzie nie zakładali wierności wyznaniu. Jeśli chodzi o Kościół katolicki, ewangelizacja tutaj opiera się na Starym Testamencie i czuję, że istnieje potrzeba wyraźnego głoszenia słowa Jezusa Chrystusa. Zauważyłam, że katechezy, homilie księży, a nawet szkolenia duchownych są bardzo normatywne, skoncentrowane na dziesięciu przykazaniach. Jest zbyt duży nacisk na zapamiętywanie, a to, czego bardzo potrzeba, to pomoc ludziom w poznaniu osoby Jezusa Chrystusa, doświadczeniu Go i dobrowolnym wybraniu Jego nauk. To jedyny sposób na głębokie i osobiste doświadczenie”.
Kolejnym wyzwaniem jest silny wpływ islamu w Angoli, zwłaszcza w peryferyjnych dzielnicach, takich jak Palanca. „Współistnienie z muzułmanami jest bardzo dobre – mówi s. Carlota – ale martwi nas to na poziomie ewangelizacji a nie w szkole, ponieważ muzułmańscy uczniowie, których mamy, wiedzą, że muszą przestrzegać zasad religii chrześcijańskiej tak jak inni i to akceptują”.
Ambulatorium
Podczas przerwy wychodzimy na dziedziniec. Uczniowie nie mogą wychodzić na zewnątrz, ale siostry zawarły umowę z kilkoma sąsiadkami, pozwalając im sprzedawać w szkole frytki i napoje bezalkoholowe. Nie wymaga się od dzieci niczego poza tym, aby przed powrotem do klas posprzątały patio.
Przed wyjazdem widzimy jeszcze budynek na terenie szkoły, którego wcześniej nie zauważyliśmy. „To ambulatorium – mówi nam siostra. – Mamy umowę z Provitą, diecezjalnym programem opieki zdrowotnej Caritas. Zapewniamy przestrzeń, a oni zapewniają nam personel medyczny i niezbędny sprzęt. Jest to dobra struktura konsultacyjna, z laboratorium do wielu rodzajów analiz, ginekologią i innymi usługami medycznymi. Każdego dnia do naszej placówki przychodzi od 80 do 100 osób, co nas cieszy, ponieważ edukacja jest ważna, ale okolica potrzebuje również opieki zdrowotnej”.
tekst: o. Enrique Bayo MCCJ
Zapytałem jeszcze siostrę Carlota Martínez, dyrektorkę szkoły im. Świętej Teresy, o kilka osobistych spraw.
Jak zrodziło się siostry powołanie zakonne?
Pierwsze ziarna mojej wiary kiełkowały wśród moich dziadków, rodziców i rodzeństwa. Uczyłam się w szkole Służebnic Bożego Serca w Sewilli, moim rodzinnym mieście, i postanowiłam zostać jedną z nich. W wieku 17 lat poprosiłam rodziców o pozwolenie na wstąpienie do postulatu, na co mi pozwolili. Byłam wtedy bardzo młoda i moje powołanie do edukacji nie było jeszcze dla mnie jasne, ale odkryłam je w miarę postępów w nauce.
A siostry powołanie misyjne?
Studiowałam filologię hiszpańską i pracowałam w różnych szkołach naszego zgromadzenia w Andaluzji, ale kiedy miałam 32 lata, zaczęłam zastanawiać się, czego Jezus jeszcze ode mnie oczekuje. Czułam się dobrze w Hiszpanii, ale kiedyś podczas rozmowy z przełożonymi zaproponowano mi doświadczenie misyjne. W 2005 r. przyjechałem do Angoli na okres trzech lat, który trwał dwanaście lat. Następne spędziłam trzy lata spędziłam w Manili (Filipiny), ale w 2020 r. powróciłam do Angoli i przejęłam kierownictwo szkoły.
Jak się siostra czuje w Angoli?
Jestem tu szczęśliwa. Angolczycy są bardzo gościnni i pomocni. Kiedy chodzę po okolicy, to ludzie mnie pozdrawiają, ja pozdrawiam ich i czuję się częścią Palanki. Czuję się tu kochana, mile widziana i doceniana. Moje powołanie misyjne narodziło się tutaj i tutaj zaczęłam poznawać kontynent afrykański, od geografii po wartości kultur afrykańskich, ponieważ obecnie w Hiszpanii Afryka nie jest ani badana, ani znana.
Jak siostra widzi przyszłość tego kraju?
Bardzo się martwię. Niektórzy rodzice naszych uczniów proszą nas o oświadczenia, że ich dziecko uczy się z zamiarem uzyskania wizy do innego kraju. Zadaję sobie czasem pytanie, jaka jest przyszłość kraju, z którego ludzie chcą wyjeżdżać. Poziom korupcji rośnie, a na poziomie politycznym mamy demokrację, która jest dyktaturą. Szkoda. Mimo to chciałabym tu pozostać.
Rząd Wietnamu dokonał historycznego kroku i zaprosił papieża Franciszka do odwiedzenia kraju. O wydarzeniu tym mówi tajwański biskup Nguyen Anh Tuan.
W Wietnamie mieszka ponad sto milionów ludzi, a do Kościoła katolickiego należy prawie siedem milionów, co stanowi 9% populacji rozproszonej w 3. archidiecezjach i 24. diecezjach z 41 biskupami. W kraju jest 11 wyższych seminariów duchownych i około 7700 instytucji katolickich oraz 3047 parafii, w których pracuje 8 tys. księży. Katolicyzm jest tam drugą po buddyzmie religią i jednym z najprężniej rozwijających się Kościołów w Azji. Prawie pięćdziesiąt lat po podboju Sajgonu przez reżim komunistyczny w roku 1975, który zapoczątkował nową falę prześladowań lokalnego Kościoła katolickiego, władze Hanoi, stolicy Wietnamu, oficjalnie zaprosiły papieża Franciszka do złożenia wizyty w ich kraju w dokumencie wysłanym przez prezydenta Vo Van Thuonga, który odwiedził Watykan w lipcu ubiegłego roku. W wigilię Bożego Narodzenia Franciszek formalnie mianował stałego przedstawiciela Stolicy Apostolskiej w Wietnamie, arcybiskupa Marka Zalewskiego, który jest jednocześnie nuncjuszem apostolskim w Singapurze, ale obecnie będzie rezydował w Hanoi. Dla podkreślenia wagi porozumienia pomiędzy Kościołem a władzami Wietnamu papież we wrześniu 2023 r. napisał list do wietnamskich katolików, w którym ich zachęcał, aby żyli jak „dobrzy chrześcijanie i dobrzy obywatele”, dając świadectwo miłości Boga „bez względu na religię, rasę i kulturę”. „Musimy zawsze iść naprzód… doceniając to, co nas łączy i szanując różnice” – akcentuje. Oznacza to także odpowiedzialność za wietnamskich katolików, którzy realizują swoją tożsamość, animując zarówno swój Kościół, jak i szerząc Ewangelię w życiu codziennym. Ich życie jest świadectwem, które dzięki stworzeniu przez państwo „sprzyjających warunków korzystania z wolności religijnej” może pomóc wiernym katolikom „promować dialog i być nową nadzieją dla kraju”.
Sześćdziesięciotrzyletni Louis Nguyen Anh Tuan, biskup diecezji Hà Tĩnh, tak komentuje gest Franciszka: „Ludzie byli bardzo szczęśliwi, gdy otrzymali list papieża Franciszka. Po raz pierwszy zwrócił się bezpośrednio do wietnamskich wiernych, a oni już czekają na możliwość powitania go we własnym kraju. Już dawno chcieliśmy go zaprosić, ale dziś również rząd chce tej wizyty”. Mówiąc o stosunkach pomiędzy Stolicą Apostolską a Wietnamem, biskup Anh Tuan zauważa: „Ta wizyta jest rezultatem bardzo cierpliwych działań, zarówno Stolicy Apostolskiej, jak i przedstawicieli rządu. Ważnym krokiem była wizyta prezydenta w Watykanie w lipcu ubiegłego roku, podczas której podpisano porozumienie o obecności stałego przedstawiciela Stolicy Apostolskiej w Hanoi. Oczekujemy, że obecność papieża bardzo pomoże w naszej pracy duszpasterskiej. W ostatnich latach zaobserwowaliśmy zmianę nastawienia do Kościoła, więcej wolności w wyznawaniu wiary”. W czasie pandemii koronawirusa działalność Kościoła w Wietnamie była bardzo widoczna, co zostało docenione przez rządzących. Biskup przypomina: „Sajgon był bardzo dotknięty pandemią, a zaangażowanie, z jakim wielu księży, zakonnic i świeckich pomagało ofiarom, zostało docenione przez rząd. Wzrosło zaufanie do Kościoła katolickiego i myślę, że była to wyjątkowa okazja do złożenia świadectwa wiary poprzez pomoc najbardziej potrzebującym”. Jednakże rozwój katolicyzmu w kraju takim jak Wietnam wciąż pozostaje wyzwaniem: „Przepaść pomiędzy dużymi miastami a obszarami wiejskimi jest bardzo duża – wyjaśnia biskup Hà Tĩnh. – W mojej diecezji widzę młodych ludzi wyjeżdżających do Sajgonu, Hanoi, Da Nang, Hai Phong, ale także do Korei, Japonii, Malezji czy Stanów Zjednoczonych i Europy, gdzie mogą zarobić na życie. Edukujemy dzieci w zakresie postrzegania wiary jako czegoś w rodzaju duchowego bagażu, który można zabrać ze sobą, gdziekolwiek się w przyszłości znajdą. Jednakże jako część Kościoła synodalnego powinniśmy bardziej współpracować z Kościołami sąsiednich krajów. Wietnamscy katolicy tworzą dynamiczną wspólnotę, gdziekolwiek się gromadzą. Staramy się wysyłać do takich grup misjonarzy, którzy swoją opieką duszpasterską nie tylko służą Wietnamczykom, ale także Kościołom lokalnym, do których są posyłani. Posługa misjonarzy jest możliwa także dzięki temu, że w Wietnamie istnieje długoletnia tradycja powołań do kapłaństwa i życia konsekrowanego. Wietnamscy misjonarze potwierdzają, jak żywy jest Kościół w Wietnamie. W zeszłym roku w mojej diecezji było 105 kandydatów do seminarium duchownego, ale mogliśmy przyjąć tylko 30. Niektórzy biskupi wysyłają tych, których nie mogą przyjąć, do innych krajów, np. Nowej Zelandii czy Australii. Powołań jest mnóstwo, choć bardziej na obszarach wiejskich niż w miastach. Zjawisko to można odczytywać ze społecznego punktu widzenia: są to obszary najbiedniejsze, a miejscowe rodziny katolickie są znacznie bardziej pobożne. Ale ja patrzę na sens duchowy: to z tych konkretnych miejsc Bóg chce powoływać nowych misjonarzy, aby służyli królestwu Bożemu. W końcu, jak powiedział Jezus w Ewangelii, «Błogosławieni jesteście, ubodzy, albowiem wasze jest królestwo Boże»”.
W Ekwadorze miesiąc czerwiec to czas obchodów tradycyjnych świąt, w tym również Inti Raymi – dziękczynienia składanego słońcu i ziemi za obfitość plonów. Historia tych świąt sięga czasów imperium Inków. Ustanowiono je dla uczczenia Króla Słońce i Matki Ziemi (Pachamamy) za dary otrzymywane podczas żniw. Pomimo mocnej kolonizacji hiszpańskiej rytuał ten przetrwał do dziś. Wierni swoim przodkom Ekwadorczycy, a w szczególności rdzenne społeczności Keczua, każdego roku w dniu 21 czerwca tańcząc udają się do rzek i wodospadów, aby oczyścić ducha, odzyskać energię i odnowić swoją więź z ziemią, która zapewnia im środki do życia. Wydarzenia te łączą się ze świętami narodowymi, które trwają do 1 lipca. Na całym terytorium odbywają się wówczas tradycyjne tańce, rozbrzmiewa muzyka, a stoły biesiadne uginają się głównie pod mote, czyli ugotowaną kukurydzą, serem, mięsem i napojami. Pierwszym z rytuałów Inti Raymi jest ceremonia intiwatana, podczas której przynosi się ofiary, takie jak zboża, kwiaty, owoce, przyprawy i instrumenty muzyczne. Składa się je na ołtarzu i błogosławi w oczekiwaniu na przyjście Króla Słońce. Inti Raymi jest początkiem przesilenia letniego, które oznacza koniec jednego cyklu i początek drugiego. Z biegiem lat obchody tego święta zaczęły obejmować także tradycyjne igrzyska andyjskie, w których brali udział wszyscy uczestnicy. Występy rytualne, muzyka i taniec rozbrzmiewały na terenach położonych wzdłuż drogi międzyandyjskiej, wierzono bowiem, że w tych miejscach energia bogów i natury spotykają się, aby pobudzić uczestników tej uroczystości.
Do dziś w tych dniach wspólnoty andyjskie spotykają się i przygotowują różnego rodzaju zajęcia i rytuały na cześć Taity Inti. Jednym z takich przykładów może być cotacachi, czyli duchowy i symboliczny obrzęd, w którym tancerze i muzycy kręcą się w kręgu, aby utrzymać ziemię w stanie czuwania i przyjmowania ofiar od ludzi. Innym, ważnym rytuałem tego dnia jest nadzorowana przez szamanów kąpiel oczyszczająca i odnawiająca energię. Inti Raymi obejmuje również tradycyjną pampamesę, czyli rytuał przodków, podczas którego ludzie dzielą się miejscowymi potrawami przygotowanymi z kukurydzy, ziemniaków, manioku czy fasoli łączonymi z różnymi mięsami, również ze świnki morskiej. Wspólne spożywanie posiłku obrazuje jedność społeczności. Główną bohaterką świętowania jest aya uma (głowa diabła), która dla lokalnych społeczności ma istotne znaczenie duchowe. Inti raymi doskonale ukazuje synkretyzm kultury andyjskiej i zachodniej, a aya uma jest właśnie tego przykładem W czasie podboju hiszpańskiego poddano ideę diabła, aby zasiać strach w rdzennej kulturze w czasie obchodów świąt ku czci bóstw natury, takich jak Słońce, Księżyc i Ziemia. Jego nazwę przekazywano przez stulecia jako diablo huma, ale tak naprawdę miał on bardzo pozytywne znaczenie, gromadził bowiem dobrą energię i był łącznikiem pomiędzy kosmosem i ziemskim życiem. Podczas festiwalu diablo huma tańczy w trzech różnych tempach, by połączyć się z Ziemią, Słońcem i Księżycem. Osoba, która go reprezentuje, staje się istotą duchową i przekracza rzeczywistość, ucieleśnia energię bóstw. Jej kostium to kolorowa maska z dwiema twarzami, co ukazuje dwoistość kosmosu (dobro i zło, słońce i księżyc, dzień i noc, przyszłość i teraźniejszość, północ i południe). Na masce znajdują się cztery rodzaje uszu, które nawiązują do czterech kierunków i czterech żywiołów natury: powietrza, wody, ognia i ziemi. Diablo huma ma także włosy, które symbolizują mądrość, oraz kwiat pszenicy i bicz, symbol władzy i autorytetu. Jego nogi pokrywa zamarro (strój wykonany ze skór różnych zwierząt), by kierować uczestnikami Inti Raymi. W niektórych społecznościach diablo huma gra na instrumentach dętych, tańczy też w rytm bębnów, gitar i pieśni śpiewanych przez kobiety.
Z upływem czasu wiele z tych świąt stało się atrakcjami turystycznymi, połączonymi ze sprzedażą lokalnego rękodzieła oraz gastronomią. Jednak pomimo różnych zmian pierwotnym celem wciąż jest podziękowanie Ziemi i Słońcu za przychylność i umożliwianie obfitych zbiorów.
Czad to kraj w Afryce Środkowej. Przez sześćdziesiąt lat był kolonią francuską, a niepodległość uzyskał dopiero 11 sierpnia 1960 r. Od tamtej pory upłynęło już wiele lat, ale kraj wciąż ma trudności z rozwojem gospodarczym i osiągnięciem niezależności w wielu obszarach. W niedalekiej przeszłości przeżywał okresy wojen domowych.
Sytuacja polityczna
Najbardziej krwawy konflikt miał miejsce we wrześniu 1979 r. W przeważającej części był to spór pomiędzy ludnością z południa a północą kraju. Od tamtych tragicznych wydarzeń większość Czadyjczyków pozostaje sceptyczna co do możliwości wspólnego życia ludzi północy, głównie muzułmanów, a ludźmi południa, które jest chrześcijańskie lub wyznaje tradycyjne religie afrykańskie. Spójność i pokojowe współżycie wydają się być tylko marzeniem. Wiele działań rządowych – we współpracy ze społeczeństwem obywatelskim i wyznaniami religijnymi – mających na celu zbliżenie Czadyjczyków nie przyniosło oczekiwanych rezultatów.
Bezpieczeństwo nadal pozostaje jednym z największych wyzwań dla kraju, zwłaszcza w jego północno-wschodniej części przy granicy z Nigrem i Nigerią, w regionie Jeziora Czad. Jego brak to głównie skutek działalności sekty Boko Haram. Najnowszy atak, według władz lokalnych, miał miejsce 22 listopada 2022 r. Spowodował wówczas śmierć dziesiątek osób i tysiące rannych. Lata dziewięćdziesiąte ubiegłego wieku to era demokratyzacji. Powstały nowe partie polityczne i organizacje praw człowieka. Dzięki odważnemu zaangażowaniu społeczeństwa obywatelskiego sytuacja praw człowieka stopniowo się poprawiała, zarówno politycznie, jak i ekonomicznie. Na szczeblu państwowym należy odnotować utworzenie Narodowej Komisji Praw Człowieka, Ministerstwa Praw Człowieka i swobodę prasy. Jednak ten czas nie przyniósł oczekiwanych rezultatów na szczycie władz państwowych. Prezydent Reiss Deby Itnoa wprowadził reżim, który trwał 31 lat. Niesprawiedliwość, nierówność i bezkarność stały się wówczas powszechne.
Prezydent Deby zginął 20 kwietnia 2021 r podczas ubiegania się o piątą kadencję, konfrontując grupę rebeliantów, która przemieszczała się z północy na południe z zamiarem obalenia reżimu w Ndżamenie, stolicy Czadu. Następnego dnia po oficjalnym ogłoszeniu jego śmierci grupa piętnastu generałów pod przywództwem generała Mahamata Idrissa Deby Itno, syna zmarłego prezydenta i wówczas szefa Sztabu Generalnego Armii, przejęła władzę depcząc konstytucję. Nie spodobało się to wielu mieszkańcom Czadu, którzy po raz kolejny doświadczyli militarnego przejęcia władzy. W wyniku tej sytuacji kraj znalazł się na skraju chaosu. Społeczeństwo i opozycja organizowały manifestacje, systematycznie tłumione, które skutkowały licznymi aresztowaniami, a nawet ofiarami śmiertelnymi. Ostatnia z nich miała miejsce 20 października 2022 r. i według Narodowej Komisji Praw Człowieka spowodowała śmierć 300 osób, setki zaginionych i dziesiątki aresztowań.
Władze rządu tymczasowego przeprowadziły dialog narodowy, który jednak nie zyskał poparcia opozycji. Wzięło w nim udział kilku przywódców opozycji zbrojnej i uchodźców politycznych. Główni przeciwnicy reżimów zbojkotowali dialog, a w szczególności obecnie najbardziej zacięta opozycja dra Succès Masra, przewodniczącego Partii Przemian. Dialog ów określili jako „monolog z bronią w ręku”. Podczas dyskusji poruszono kilka tematów, w tym federalizm, przyjęcie nowej konstytucji, długość okresu przejściowego i możliwość kandydowania członków przejściowej władzy w przyszłych wyborach. Po zakończeniu rozmów opracowano nową konstytucję i zatwierdzono ją w referendum konstytucyjnym. W ten sposób Czad uzyskał nową konstytucję i tak powstała piąta republika. Opozycjonista dr Succès Masra, przebywający przez rok na wygnaniu w USA po wydarzeniach z października 2022 r., powrócił do kraju dzięki mediacji prezydenta Republiki Demokratycznej Konga Antoine’a-Félix’a Tshisékedi Tshilombo i został wybrany na stanowisko premiera z misją organizacji nadchodzących wyborów.
Sytuacja społeczno-gospodarcza
Czad to kraj o charakterze rolniczo-pasterskim. Jego powierzchnia wynosi 1 284 000 km2, a populacja liczy prawie 16 mln i należy do 256 grup etnicznych. Klimat jest tam bardzo zróżnicowany, od saharyjskiego (zwrotnikowy kontynentalny) do górskiego w północnozachodniej części kraju, poprzez równikowy (na szerokości stolicy kraju, wydłużający się w kierunku południowym) i podrównikowy na południu. Średnie miesięczne temperatury wahają się od 28°C do 42°C w dzień, ale w nocy w zależności od miesiąca mogą spaść nawet do 14°C. Brak dostępu do morza sprawia, że Czad jest krajem odizolowanym. Po wydarzeniach z roku 1979, masakrze muzułmanów z jednej strony i chrześcijan z drugiej, wydaje się być teraz krajem podzielonym pomiędzy te dwa wyznania religijne. Symbolem takiego podziału jest miasto Ndżamena, gdzie istnieją dzielnice z przewagą muzułmanów i dzielnice z przewagą chrześcijan. To samo dotyczy konfliktu wśród hodowców (muzułmanów) i rolników (chrześcijan). Wielkim wyzwaniem kraju zawsze będzie pokojowe współistnienie jego mieszkańców.
Czad to jeden z najbiedniejszych krajów świata. Panuje tam skrajna bieda, ale wśród ubogich istnieją jeszcze ubożsi ze względu na ich systematyczne marginalizowanie (szczególnie tych z południa) w zarządzaniu sprawami publicznymi oraz rekrutacji do funkcji publicznych. Taka sytuacja rodzi niezadowolenie i sprzyja tworzeniu grup rebelianckich.
Rok 2003 postrzegany był przez Czadyjczyków jako początek stabilnego życia, gdzie każda rodzina mogłaby mieć stałość ekonomiczną. W tym bowiem roku zaczęły płynąć pierwsze krople czadyjskiej ropy naftowej. Niestety, ten sen o społecznej stabilności dzięki temu bogactwu naturalnemu szybko zamienił się w koszmar. A dochody z ropy naftowej pozwoliły na wzbogacenie się tylko nielicznym. Według najnowszych danych opublikowanych przez Bank Światowy Czad zaczyna odstawać w prawie każdej dziedzinie – ma najwyższy wskaźnik śmiertelności niemowląt, tylko 1% dostępu do energii elektrycznej, najniższy wskaźnik uczęszczania do szkoły, najwyższy wskaźnik bezrobocia w Afryce Środkowej. Zastanawiającym jest fakt, na co poszły pieniądze z ropy naftowej. Czadyjczycy nie wiedzą już, do jakiego świętego się zwrócić, aby ta sytuacja skrajnej nędzy, która trwa od trzech dekad, mogła się kiedyś zakończyć.
Sytuacja Kościoła
Zgodnie z konstytucją Czad jest państwem świeckim. Ponad połowa jego ludności to muzułmanie, głównie skoncentrowani na północy. Na południu przejście na chrześcijaństwo dokonywało się bardzo szybko, co tłumaczy wysoki odsetek chrześcijan. Krajowy spis ludności przeprowadzony w roku 2020 dał następujące wyniki: katolicy 20,3%; protestanci 14,4%; muzułmanie 53,9%; wyznawcy tradycyjnych religii 7,4%.
Kościół katolicki w Czadzie jest najmłodszym spośród Kościołów w Afryce. Obecnie liczy dziewięć diecezji. Najmłodsza Koumra powstała 11 listopada 2023 r. wraz z konsekracją swojego pierwszego biskupa Samuela. Dla czadyjskiego społeczeństwa Kościół katolicki pozostaje punktem odniesienia ze względu na liczne działania charytatywne na rzecz najuboższych (szkoły, ośrodki zdrowia, szpitale, projekty rozwojowe). Duchowni tego Kościoła opowiadają się po stronie biednych, kiedy łamane są ich prawa. To prowadzi do trudnych relacji z obecną władzą, chociaż nie jest to jeszcze otwarte prześladowanie. Edmond Djitangar, przewodniczący Konferencji Episkopatu Czadu i arcybiskup Ndżameny, niedawno wyraził to następująco: „Kościół w Czadzie nie jest prześladowany, ale mamy bardzo trudne relacje z władzą, która ma tendencje dyktatorskie”. Kościół katolicki za czasów Deby’ego był kluczowym elementem w pojednaniu Czadyjczyków poprzez swoje działania na rzecz pokojowego współżycia. Ostatnio władze kościelne wycofały się z tych działań, oceniając postawę rządu jako „mniej poważną”. Warto podkreślić, że obchody 28 listopada jako Dnia Pokojowego Współżycia zostały zainicjowane przez arcybiskupa Ndżameny Mathiasa Ngateri Mayadi’ego. Kościół w Czadzie to żywy Kościół. Od chwili przyjęcia ziarna Ewangelii, 29 kwietnia 1929 r., nie przestaje rosnąć z dnia na dzień, z wysoką liczbą chrztów każdego roku na Wielkanoc. Przygotowanie do sakramentów jest dobrze zorganizowane, podobnie jak katecheza na poziomie krajowym. Największym wyzwaniem dla Kościoła jest pierwsza ewangelizacja, ponieważ wciąż istnieje duża liczba ludzi, którzy jeszcze nie usłyszeli o Dobrej Nowinie, zwłaszcza na północy i wschodzie kraju.
Innym wyzwaniem ewangelizacji jest kwestia synkretyzmu religijnego, czyli udziału niektórych katolików w rytuałach tradycyjnych inicjacji i rytuałach Kościoła katolickiego. Jest to znak, że wiara nie jest jeszcze głęboka. Dzieło ewangelizacyjne w Czadzie liczyło na obecność wielu misjonarzy. Jest tam 76 zgromadzeń zakonnych i misyjnych, a wśród nich jezuici, kapucyni, misjonarze fideidoniści, salezjanie, ksawerianie, nie zapominając o kombonianach i komboniankach, którzy wnoszą duży wkład w dzieło ewangelizacji. Kombonianie przybyli do Czadu w sierpniu 1977 r. – do Moissala. Osiedlili się głównie na południu kraju. Z Moissala przenieśli się do innych miejsc na południu. Obecnie działają w Moissala, Sarh, Bodo, Dono Manga, Ndżamenie i Abéché. Towarzyszą wspólnotom chrześcijańskim, organizują katechezy przygotowujące do sakramentów świętych, formują liderów, towarzyszą młodzieży poprzez Centra Kultury oraz dialog międzyreligijny „Namiot Abrahama” w Ndżamenie i Dom Młodzieży w Abéché. Ich praca jest dobrze oceniana przez ludzi.
Strefa duszpasterska Kilwiti
W Czadzie nadal istnieją ogromne obszary, które jeszcze nie zostały dotknięte Dobrą Nowiną, przynajmniej nie wystarczająco. Z tego powodu misjonarze kombonianie z Ndżameny, po wspólnej refleksji, podjęli nową strefę duszpasterską na obrzeżach stolicy. Miejsce to nosi nazwę Kilwiti i znajduje się około dziesięciu kilometrów od centrum miasta. Brakuje tam podstawowych usług, ale przede wszystkim wody bieżącej i prądu elektrycznego. Kilwiti nie jest jeszcze zurbanizowane; nie posiada dróg i dostęp do niego jest utrudniony, szczególnie w okresie deszczowym. Odnotowuje się tam obecność różnych plemion, np. Sara, Gambaye, Musei, Kabalaye, Gabri, Mudang. Mieszkańcy utrzymują się z rolnictwa i rybołówstwa, ale są tam też robotnicy, jak również kilku urzędników państwowych. Kobiety zazwyczaj zajmują się prowadzeniem domu i handlem detalicznym. Największym wyzwaniem dorosłych jest brak godnej pracy, by zaspokoić potrzeby dzieci. Ogromną radość sprawia ludziom przynależność do Kościoła katolickiego. Widać to szczególnie podczas chrztów na Wielkanoc. Wiara w Jezusa daje im odwagę, by iść naprzód pomimo trudności. Strefa Kilwiti była obszarem parafii pw. Matki Teresy z Kalkuty w Boutalbagar, której proboszczem był wówczas polski fideidonista ksiądz Paweł. To z jego zachęty i wsparcia naszego współbrata ojca Sebastiana Chmiela podjęliśmy ten region w sierpniu 2019 roku.
Po przybyciu do Kilwiti zdefiniowaliśmy pewne priorytety naszej pracy, przede wszystkim formacja katechistów i animatorów wspólnot, wspieranie młodych wspólnot chrześcijańskich i ruchów m.in. Legionu Maryi i Kotarya Marie, a także katecheza przygotowująca do sakramentów świętych. A z punktu widzenia społecznego to głównie edukacja i zdrowie. I jest to powoli realizowane. Organizujemy formację, katechezy przygotowujące do chrztu i bierzmowania, towarzyszymy około piętnastu chrześcijańskim wspólnotom. W obszarze pastoralnym istnieje obecnie szkoła podstawowa. Pragniemy otworzyć szkołę średnią, aby umożliwić dzieciom naukę na miejscu i uniknąć długich pieszych wędrówek do szkoły każdego dnia. Szkoła zazwyczaj jest finansowana przez rodziców. Budynki natomiast zbudowaliśmy dzięki pomocy przyjaciół misji, głównie z Włoch. Zakupiliśmy i już ogrodziliśmy teren pod przyszły ośrodek zdrowia, który będzie pod wezwaniem błogosławionego Józefa Ambrosoli. Brakuje jedynie środków do budowy tego centrum, które byłoby bardzo pomocne dla ludności Kilwiti, zwłaszcza w zapobieganiu śmierci dzieci z powodu chorób, które można łatwo wyleczyć.
Coraz więcej ludzi w Afryce migruje do miast. Na obszarach wiejskich żyje obecnie 57,63% ludności kontynentu. Sześć dekad temu było to 85,38%. ONZ przewiduje, że do roku 2025 ponad dwie trzecie światowej populacji będzie mieszkać w miastach. Afryka wraz z Azją będą napędzać ten wzrost. Spośród 2,5 miliarda ludzi, którzy dołączą do światowej populacji miejskiej, aż 90% będzie koncentrować się na tych dwóch kontynentach. Źródła szacują, że ten bezpowrotny punkt nastąpi około 2033 r., kiedy to populacja miejska w Afryce przekroczy populację wiejską. Do roku 2050 osiągnie 60% całkowitej populacji kontynentu.
Obecnie Afryka Południowa jest najbardziej zurbanizowanym regionem na kontynencie. W północnej i środkowej części Afryki ponad 50% ludzi mieszka w miastach. Zachodnia Afryka jest nieco wolniejsza, ale stopniowo dogania inne obszary. Region ten obejmuje Nigerię, z miastem Lagos, które zamieszkuje największa części ludności miejskiej kontynentu i wygląda na to, że pozostanie tak jeszcze przez długi czas. Jednak metropolią z największą liczbą mieszkańców jest egipski Kair. Podobnie Demokratyczna Republika Konga wyróżnia się jako kraj, który do 2050 r. będzie miał 126 milionów ludzi mieszkających w miastach, zwłaszcza w Kinszasie.
Według African Cities Research Consortium, 60% ludności miejskiej w Afryce Subsaharyjskiej żyje w tak zwanych „nieformalnych osiedlach”. I w tym tkwi jeden z głównych problemów miast. Osiedla te bowiem są odzwierciedleniem szybkiego, nieplanowanego i czasem chaotycznego rozwoju obszarów miejskich. Są one coraz bardziej narażone na wpływ zmian klimatycznych. I mają niewielką, jeśli w ogóle mają, zdolność do adaptacji.
Powszechnie wiadomo, że pomimo najniższych emisji, a tym samym najmniejszego wkładu w globalne ocieplenie, Afryka stoi w obliczu poważnych zagrożeń. Związane są one z odwróceniem postępów poczynionych w ostatnich dziesięcioleciach w zakresie rozwoju i ograniczania ubóstwa. Brak infrastruktury, która pomogłaby zmniejszyć ryzyko, wysoki odsetek mieszkańców kontynentu zależnych od zasobów naturalnych lub pogody, a także wąskie gardła w publicznej służbie zdrowia oraz niski poziom formalnej edukacji zwiększają ryzyko katastrofy. Niektóre analizy przewidują, że do połowy tego stulecia prawie 80 milionów mieszkańców Afryki będzie zagrożonych głodem, z czego większość to mieszkańcy miast.
Nie trzeba czekać do roku 2050, zmiany klimatu już tam są. Wpływają one na afrykańskie miasta, które doświadczają ogromnych powodzi lub nawracających suszy. Zjawiska te już teraz zakłócają funkcjonowanie gospodarstw domowych, przedsiębiorstw, infrastruktury i łańcuchów dostaw. Sytuacja ta będzie się pogłębiać w nadchodzących dziesięcioleciach. W związku z tym jest mało prawdopodobne, aby zrównoważony rozwój, o którym marzą organizacje zajmujące się zrównoważonym rozwojem, został osiągnięty w Afryce.
Zbieranie i przetwarzanie odpadów stałych, recykling, transport i braki w infrastrukturze to kwestie, które również obciążają afrykańskie miasta. A oferuje się im niewiele rozwiązań. Najlepszym wyjściem dla afrykańskich metropolii jest wybór bardziej zrównoważonego, czystszego i bardziej ekologicznego rozwoju tam, gdzie jest to jeszcze możliwe. Dzięki temu miasta stałyby się bardziej przyjazne do życia i odporne na zmiany klimatu. Można jednak odnieść wrażenie, że większość z nich odchodzi od tej ścieżki. Decydują się dać więcej miejsca samochodom, dużym budynkom i projektom deweloperskim, które nie uwzględniają poszanowania środowiska.
Świetnym przykładem osoby, która zrozumiała potrzebę zmiany sposobu myślenia o miastach, jest burmistrzyni Freetown. Ulewne deszcze, które zwykle zalewały miasto, spowodowały w sierpniu 2017 r. osunięcie się ziemi, pochłaniając życie 141 mieszkańców i niszcząc część stolicy Sierra Leone. Po objęciu urzędu w roku 2020 Yvonne Aki-Sawyerr uruchomiła inicjatywę FreetownTheTreeTown. Dzięki sprzedaży kredytów węglowych w mieście i jego okolicach posadzono już 600 tysięcy drzew. Osiemdziesiąt procent z nich przetrwało. Celem jest osiągnięcie do końca tego roku liczby miliona drzew. Projektowi temu towarzyszyły znaczne wysiłki na rzecz oczyszczenia ulic Freetown i modernizacji systemu odwadniającego. Promowano również wykorzystanie energii odnawialnej, zwłaszcza fotowoltaiki.
Freetown to jednak wyjątek. Aki-Sawyerr zrozumiała, że tylko transformacja jej miasta w kierunku bardziej zrównoważonego modelu, który harmonizuje jego rozwój ze środowiskiem, może uratować miasto i jego mieszkańców.
Kierowcy jeepneyów, czyli starych wojskowych terenówek (popularnego środka transportu zbiorowego na Filipinach), często przy wstecznych lusterkach zawieszają różańce, a na deskach rozdzielczych kładą obrazki religijne. A dlaczego to robią? Udaliśmy się na Filipiny, żeby to sprawdzić.
Jadąc jeepneyem po filipińskich ulicach, szybko można przyzwyczaić się do widoku różańca wiszącego na wstecznym lusterku. Czasem na desce rozdzielczej pojazdu widać też obrazki Dzieciątka Jezus lub Matki Boskiej, a nawet krucyfiksy. Dlaczego akurat w jeepneyach eksponowane są te religijne przedmioty? Z rozmów z kierowcami można się dowiedzieć, że pierwszym tego powodem jest ich wiara w ochronę przed złem. Przedmioty te są niczym tarcza osłaniająca przed wszystkim co złe. Wielu kierowców zanim wyruszy w drogę, często odprawia swoisty rytuał: dotyka lub przez chwilę przytrzymuje wiszący różaniec bądź obrazek, po czym czyni znak krzyża. W ten sposób powierza Bogu swoje życie, prosząc Go o ochronę przed wszelkim nieszczęściem.
Kuya Jen, kierowca jeepneya z Parañaque, dla swojej ochrony od szesnastu lat nosi w portfelu niewielką książeczkę z modlitwami do Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Mężczyzna głęboko wierzy, że jest Ona jego opiekunką. „Kiedy jesteśmy w drodze, musimy się modlić i prosić Pana i naszą Najświętszą Matkę, aby nas chronili. I jestem święcie przekonany, że tak jest. Kiedy wychodzimy z domów, prosimy o ochronę. Wiele złych rzeczy może się wydarzyć, gdy jesteśmy w trasie” – mówi. Innym powodem posiadania przedmiotów religijnych w jeepneyach jest troska o dobre zdrowie. Kierowcy mają nadzieję, że różańce oraz wizerunki Jezusa i Maryi przynoszą im zdrowie. Kuya Richard, kierowca jeepneya od prawie dwudziestu lat, dodaje: „Binibigyan Nila kami ng Magandang kalusugan”, czyli „dają dobre zdrowie, a do pracy potrzebujemy dobrego zdrowia i tylko Bóg może nam je zapewnić”.
Różaniec czy obrazki religijne w jeepneyach są też zatem po to, aby zapewnić sobie zdrowie i wystarczająco dużo sił, by móc pracować. „Bycie kierowcą jeepneya wymaga dużego wysiłku, wymaga dobrego zdrowia” – podkreśla Kuya Richard. Zawsze czyni znak krzyża, kiedy przechodzi obok kościoła, jest przecież katolikiem. Wielu jego kolegów zachowuje się tak samo. Jego brat potwierdza, że przedmioty religijne w samochodach zapewniają im i ich rodzinom dobre zdrowie. Ich obecność w jeepneyach wskazuje również na przekonania religijne właściciela auta lub kierowcy. Jeśli w aucie wisi różaniec, właściciel z pewnością jest katolikiem. Kuya Francis Dayola, kierowca jeepneya z dwudziestotrzyletnim stażem, mówi: „Kiedy zobaczysz różaniec w jeepneyu, to wiedz, że kierowca lub właściciel jest katolikiem. Niekatolicy nie zawieszają różańca w samochodzie”. Obecność różańca w aucie przypomina kierowcy, że Bóg jest z nim. „Araw araw, bawat minuto, kasama ko ang Panginoon” (każdego dnia, w każdej minucie Bóg jest ze mną).
Przedmioty religijne (różańce, obrazki i krucyfiksy) w samochodach są wyrazem ludzkiej wiary. Zwiększają poczucie więzi z Bogiem i sprawiają, że ludzie odczuwają Jego miłującą obecność nawet w drodze. Dzięki nim kierowcy jeepneyów doświadczają Boga w każdym momencie życia, zwłaszcza podczas codziennej pracy. Kryje się za tym głęboka duchowość. Kościół katolicki nazywa to pobożnością ludową, która jest wyrazem wiary właściwym dla określonego środowiska i kultury. Dla Kościoła taka pobożność to „skarb ludu Bożego, przejawia bowiem pragnienie Boga znane tylko biednym i pokornym”.
W życiu filipińskich kierowców jeepneyów istnieje głębokie poczucie czci dla Boga. Poświadcza to też znak krzyża, który większość z nich czyni przechodząc obok kościołów. Bez względu na powód, którym kierowcy tłumaczą umieszczanie w swoich pojazdach różańców czy innych drobnych przedmiotów religijnych, prawda jest taka, że praktyka ta ukazuje ich wiarę. Nie boją się i nie wstydzą publicznie jej wyrażać. To okazywanie wiary poprzez różańce, obrazy czy krucyfiksy wskazuje, świadomie lub nieświadomie, że bardzo cenią swoją wiarę i chcą się nią dzielić z innymi, by wszyscy dowiedzieli się o Chrystusie. Kobieta sprzedająca turon (smażone bułki bananowe) na stacji jeepneyów przy Sucat Highway mówi: „Wieszanie różańców i umieszczanie w jeepneyach wizerunków Maryi i Dzieciątka Jezus stało się tradycją Filipińczyków”. Jej zdaniem jest to dziedzictwo filipińskiej wiary katolickiej przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Może się to wydawać dziwne i pozbawione większego znaczenia, a jednak w prosty i wymowny sposób ukazuje wiarę zwykłego Filipińczyka, że Bóg jest częścią jego codziennego życia.